– Kiedy premier Jaroszewicz w latach 70. zastrzegł nerwowo, żeby tylko nie robić z rządu pedałów, cała sala wybuchła śmiechem. Ten rechot „prawdziwych Polaków" do dziś pokrywa strach, żeby ci inni, ci „oni", nie stali się tematem i nie zaczęli być poważnie traktowani. To bardzo typowe, że władze nie chcą, żeby tematem odmienności seksualnych w ogóle się zajmowano. Póki nie zostaną zmuszone, stosują podejście „rób to w domu po kryjomu". Brak represji prawnych, ale też zero praw.
Podejście, o którym mówisz, chyba dotyczyło w PRL w ogóle sfery seksualności. Nasze czasy odziedziczyły zjawisko jej wyparcia, zresztą o wiele starsze, datujące się od XIX w.
– Nie jestem pewien, czy w PRL naprawdę panowała taka pruderia. Może my wcale nie jesteśmy mniej pruderyjni: w sferze publicznej seksualność jest obecna tylko poprzez reklamę i komercję. Najnowsze polskie seriale czy filmy to jest dopiero pruderia!
Twierdzisz, że w PRL nie było spójnego dyskursu na temat homoseksualizmu. A może wrażenie braku ciągłości wynika po części z rodzaju źródeł, na których oparłeś książkę?
– Nie wykorzystałem prac naukowych, bo interesowały mnie treści, które mogły dojść do mas. Dlatego film, a nie teatr, dlatego literatura popularna, a nie nowinki lub smaczki dla wtajemniczonych, dlatego nie wspomnienia z szuflady albo historia mówiona, tylko teksty opublikowane w wielu tysiącach egzemplarzy, jak popularne reportaże.
Wygląda na to, że z PRL nadal bardziej nas wiąże, niż dzieli. Z jednej strony kwitnie oldschoolowa moda na PRL, z drugiej spolityzowana, a równie nieprawdziwa wizja nieustannej walki reżimu i opozycji.