Z Piotrem Trzaskalskim rozmawia Barbara Hollender

Piekło jest tu, gdzie jesteś, raj jest tam, dokąd zmierzasz – mówi Piotr Trzaskalski. – Chcę robić jasne filmy, to mój raj. Z reżyserem rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 16.11.2012 18:21 Publikacja: 16.11.2012 17:56

Piotr Trzaskalski?na planie „Mojego roweru”. ?Film od piątku na ekranach kin

Piotr Trzaskalski?na planie „Mojego roweru”. ?Film od piątku na ekranach kin

Foto: ITI CINEMA

Współczesne polskie kino rozlicza się z trudną historią XX wieku, opowiada o zagubieniu i samotności młodego pokolenia, pokazuje zło i agresję, jakie zakorzeniły się w życiu społecznym. A Trzaskalski stale szuka wartości, na których da się zbudować życie – miłości, lojalności, nieobojętności wobec innych. Pokazuje, że można odbić się od dna, przypomina, że na margines bywają czasem wypychani piękni ludzie. Nie chce widzów przerażać. Próbuje ich wzruszyć i nie wstydzi się tego.

Zobacz fotosy z filmu "Mój rower"

Szkoła, kościół, kino

Na ekrany wszedł właśnie jego film „Mój rower", historia trzech pokoleń mężczyzn – dziadka, syna i wnuka, którzy przez lata niemal nie mieli ze sobą kontaktu. Syn, światowej sławy pianista, mieszka w Niemczech. Wnuk z matką w Anglii. Ale na wieść, że dziadka zostawiła żona, zjawiają się w Polsce. Spędzają ze sobą kilka dni, zaczynają się nawzajem rozumieć. Symbolem ich bliskości i więzi stanie się dziecięcy rowerek przekazywany z pokolenia na pokolenie.

– Pewnego dnia, jak miałem cztery lata, twój dziadziuś wziął mnie na podwórko, przy wszystkich chłopakach wsadził na rower, popchnął i powiedział: „Jedź". Jak się wywaliłem, podszedł do mnie, złapał mnie za kołek i syknął: „Jeszcze raz się wywalisz, gnoju, a zabieram ci rower i wypieprzam na złom" – mówi w filmie ojciec, Artur Żmijewski, do 17-letniego syna.

Piotr też miał w życiu taki rower. I ojca, który wydawał mu się tyranem.

– Dopiero po latach zrozumiałem, że próbował mnie uodpornić na ciosy, które przynosi życie – mówi. – Dostałem od niego siłę do uprawiania mojego zawodu. Nauczył mnie podnosić się z każdego upadku i nie poddawać. Wytworzył we mnie przeciwciała na stres, zło, niepowodzenia.

Trzaskalski chętnie opowiada o szczenięcych latach.

– Moje dzieciństwo to dwa czteropiętrowe bloki w Górnej Łodzi, przy ulicy Gagarina. Między nimi podwórko, na którym rosła trwa. Nasz dozorca dbał o róże, które w maju i czerwcu obłędnie pachniały. Pośrodku był plac wysypany żwirem, na którym rozgrywaliśmy mecze. Za blokiem rozciągało się pole. Taka przestrzeń magiczna, jak z Chełmońskiego. Z krowami, palonym łopianem i latawcami, które puszczaliśmy latem. A jakieś cztery kilometry od mojego domu był kościół. No i kino.

To był jego świat. Szkołę podstawową miał 20 metrów od domu, liceum 600 metrów dalej. Pierwsze dłuższe trasy po Łodzi robił dopiero na studiach, bo żeby dotrzeć na wydział kulturoznawstwa, musiał jechać dwoma tramwajami i autobusem. Do tego czasu wszystko miał w zasięgu ręki, a w tym krajobrazie coraz ważniejsze stawało się kino Roma. – Takie moje Cinema Paradiso – wspomina. Ojciec był muzykiem. Grał w hotelu Centrum i w Grandzie. Rzadko się widywali. Jak miał wolny dzień, odsypiał noce. W święta był obecny, bo w Wigilię zamykano knajpy, ale już sylwester oznaczał samotność matki siedzącej przed telewizorem.

Na planie nowego filmu Piotra Trzaskalskiego

– Tata był szczęśliwy, że miał rodzinę, ale traktował ją jako dość egzotyczną organizację, do której nie pasuje. Kiedy był w dobrym humorze, puszczaliśmy latawce i robiliśmy karabiny z drewna. Jednak na co dzień żył w swoim świecie, nastroszony, naburmuszony. Liczyły się nuty, muzyka, ćwiczenia. A przecież tak wiele mu zawdzięczam.

Miał siedem lat, gdy ojciec zabrał go na dozwolony od 18 lat „Tylko dla orłów" z Eastwoodem i Burtonem. – Kotary rozsunęły się, bo obraz był w cinemascopie, i znalazłem się w niebie – wspomina Trzaskalski. – Ten film został mi w głowie na życie.

Ojciec rozbudził w nim miłość do kina, razem oglądali „Pół żartem, pół serio", „Skarb", komedie z Adolfem Dymszą, Chaplinem, Busterem Keatonem, i westerny, które uwielbiał.

Piotr był znakomitym uczniem. Ambicje wszczepiła mu matka nauczycielka. „Czwórka z biologii? – mówiła. – Stać cię na więcej". Więc „rył". Kiedy kończył kulturoznawstwo, zaproponowano mu pozostanie na uniwersytecie, ale on poszedł na egzamin do Filmówki. Zdał za pierwszym razem.

– I zaczęły się schody – opowiada. – Okazało się, że robienie filmów wcale nie jest proste. Szło mi słabo. Aż do czwartego roku, kiedy trzeba było przygotować widowisko telewizyjne. Wyreżyserowałem spektakl „Panienka", historię staruszki, która ucieka z domu starców i zamarza w śniegu. Wszyscy się poryczeli. Wtedy uwierzyłem, że mogę kręcić filmy.

Za dużo słów

Najpierw jednak długo robił spektakle telewizyjne: w Teatrze Młodego Widza, potem na scenie poniedziałkowej. W firmie Opus Film Piotra Dzięcioła poznał Wojciecha Lepiankę. Okazało się, że mają podobne poczucie humoru i wrażliwość. I umieją się nie ścigać, co w tandemie twórczym jest bardzo ważne. Razem napisali scenariusze „Ediego", „Mistrza", „Mojego roweru".

„Edi" – opowieść o prostym facecie, który decyduje się uznać nie swoje dziecko – był późnym debiutem. Trzaskalski miał wtedy 38 lat.

– Może dobrze się stało — przyznaje. – Bo sam zostałem ojcem, dojrzałem emocjonalnie. Nabrałem pokory, zrozumiałem, że nie wolno gardzić biedą, kalectwem, nawet głupotą. Że wspaniałe rzeczy mogą zdarzyć się ludziom maluczkim. Zawsze to zresztą czułem przez skórę. Od Marqueza wolałem Hrabala: jego bar, duże jasne piwo i rozmowę.

W 2005 roku powstał „Mistrz" – film o Rosjaninie, który razem z przypadkowo poznanym akordeonistą i zgarniętą z drogi prostytutką kuglarskimi przedstawieniami chce zarobić na bilet do Paryża. Wierzy, że pod wieżą Eiffla stanie się prawdziwym artystą. Ta historia o miłości i odrzuceniu, o życiu i sztuce, skrojona była na powiatową miarę, wpasowana w realia prowincjonalnej Polski.

– Dzisiaj wiem, że „Mistrz" powinien być filmem niemym albo powinno być w nim 75 proc. mniej dialogów.

Po „Mistrzu", średnio przyjętym przez krytykę, zamilkł na siedem lat.

– Musiałem się pozbierać. Wszyscy mi dawali rady, głównie żeby zmienić współpracowników. Zmienić współpracowników? Przyjaciele są bardzo ważni. Kino trzeba robić z bliskimi ludźmi, także dlatego że są krytyczni i szczerzy.

„Mój rower" wpisuje się w styl Trzaskalskiego.

– Robię filmy o outsiderach, którzy przegrywają, ale przecież gdzieś w głębi duszy odnoszą zwycięstwo – twierdzi reżyser, który konsekwentnie unika makroskali, proponując intymne portrety ludzi. – Uwielbiam Herberta, bo on bierze szklankę i widzi w niej kosmos. Jeśli mieszkasz w M2, to twoim kosmosem są cztery ściany, piec, stolik, krzesło. I poprzez tę perspektywę musisz opowiedzieć o miłości, nienawiści, Bogu. „Edi" był filmem o dobroci. I o tym, że od prostaka, którym pogardzamy, możemy nauczyć się czegoś wyjątkowego. W „Moim rowerze" to gruby, rozpity facet na granicy śmierci mówi swoim bliskim: „Zatrzymajcie się, zburzcie tę ścianę, jaką między sobą zbudowaliście".

Nie uczę się na błędach

W czasach niepokoju Trzaskalski stale szuka pozytywnych emocji.

– Możesz nie znaleźć w życiu miłości. Ktoś może cię oszukać, zniszczyć wszystko, w co wierzyłeś. Ale nie powinieneś tracić nadziei. Jestem człowiekiem, który nie uczy się na błędach. I to moja największa zaleta. Gdybym to robił, to stałbym się samotnym cynikiem – mówi Trzaskalski i dodaje, że obok kina najważniejsza jest dla niego miłość – przede wszystkim do syna, 19-letniego Kajetana, który – jak on kiedyś – studiuje w Warszawie kulturoznawstwo.

Ostatnie tygodnie to dla Trzaskalskiego czas promocji „Mojego roweru". Ale gdy pytam, czy na jego następny projekt znów trzeba będzie czekać całe lata, odpowiada:

– Może nie? Mam dwa pomysły. Jeden jest związany z Indiami. Drugi to opowieść o dramatycznych losach dziewczyny, która tańczy na rurze. Film gęsty i mocny, ale chciałbym, żeby przy tej dziewczynie widz nie podniecał się, tylko ją rozumiał. I kochał.

Współczesne polskie kino rozlicza się z trudną historią XX wieku, opowiada o zagubieniu i samotności młodego pokolenia, pokazuje zło i agresję, jakie zakorzeniły się w życiu społecznym. A Trzaskalski stale szuka wartości, na których da się zbudować życie – miłości, lojalności, nieobojętności wobec innych. Pokazuje, że można odbić się od dna, przypomina, że na margines bywają czasem wypychani piękni ludzie. Nie chce widzów przerażać. Próbuje ich wzruszyć i nie wstydzi się tego.

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu