Często słyszy się opinię, że operator to zawód techniczny. Zwłaszcza dzisiaj, gdy powszednieje technika cyfrowa, a obraz obrabiany jest na komputerze – tam podkłada się nierzadko tła, tworzy efekty specjalne, multiplikuje statystów. Coraz częściej ludzie kamery muszą też opanować sztukę kręcenia w 3D. Ale nawet najnowocześniejsza technika nie zastąpi oka i wrażliwości artysty.
– Technologia cyfrowa to rewolucja – powiedział mi kiedyś David Lynch. – Zmienia proces kręcenia filmów, montowania ich, a nawet dystrybucji. To jednak są narzędzia. A najważniejsze są idee. To, o czym się opowiada.
Sztuka operatorska jest ulotna. Można oceniać jakość obrazu, ale i tak liczy się to, czego nie da się zmierzyć i zdefiniować. Andrzej Żuławski, który w 1996 roku przewodniczył jury na Camerimage, opowiadał: – Vilmos Zsigmont ciągle zastanawiał się nad kryteriami oceny. Trudno mi było je wyartykułować, ale przypomniałem sobie niezawodnego św. Augustyna. Gdy zapytano go, co to jest zło, odparł: „Wiem, dopóki mnie nie zapytasz". Czasem na pytania o odbiór i ocenę sztuki chciałoby się tak właśnie odpowiedzieć: „Wiem, dopóki mnie nie zapytasz". Wiem, bo mam zmysły.
Największym reżyserom zależy na współpracy z operatorami, którzy myślą o sztuce podobnie jak oni. Pamiętam, na początku lat 90., gdy Camerimage debiutował, zadzwonił do mnie Krzysztof Kieślowski i sam zaproponował wywiad. W konkursie startował wtedy jego „Czerwony" ze zdjęciami Piotra Sobocińskiego.