Nakręcił pan komediodramat w Bajkonurze. Czy to rezultat dziecięcej fascynacji lotami kosmicznymi?
Tak, zwłaszcza radziecką stacją kosmiczną. Teraz jedyną tego typu na świecie po tym, jak amerykańska baza na przylądku Canaveral zaprzestała działalności. W odróżnieniu od niej Bajkonur był wielką tajemnicą – zamknięty, mocno strzeżony, niemal mityczny. Zawsze mocno działał na moją wyobraźnię. Podobnie jak Jurij Gagarin. Dziś młodzi ludzie w Polsce już go nie znają – rozmawiałem z nimi niedawno podczas festiwalu w Poznaniu – a kiedyś był superbohaterem.
Ale z czasem było mu coraz trudniej sprostać takiemu wizerunkowi i dlatego został prawdopodobnie skrycie zamordowany, nie zginął w katastrofie lotniczej...
Mogło się tak zdarzyć. Gagarin był bożyszczem tłumów. To było z pewnością trudne do udźwignięcia. Bycie pierwszym człowiekiem w kosmosie i brak pewności, czy wróci się stamtąd żywym, wymagało kolosalnej odwagi. Dziś loty kosmiczne to rzecz powszednia, rozwija się turystyka kosmiczna. Bohater filmu, Iskander – młody Kazach o pseudonimie Gaga – zakochuje się w takiej turystce, Francuzce Julie, która zapłaciła 20 mln dol. za tydzień na orbicie okołoziemskiej.
Jest pan pierwszym reżyserem, który pokazuje Bajkonur. Czy trudno było zdobyć pozwolenie na zdjęcia w tej legendarnej stacji?