Nie dziwimy się, że już na wstępie rozstaje się z nim Julie Delpy – zaskakuje raczej to, że kiedykolwiek chciała z nim być. I że kobiet, które chciały, było dużo więcej (między innymi Sharon Stone i Jessica Lange), bo co jak co, ale damsko-męską przeszłość Don Johnston ma imponującą. Dlaczego w takim razie nie możemy od Dona oderwać oczu? I dlaczego ta prosta historia, w której bohater głównie milczy, jedzie samochodem lub leci samolotem, odwiedzając swe dawne kochanki (od jednej z nich dostał anonimowy list z informacją, że ma 18-letniego syna), chwyta tak mocno? Może dlatego, że Don ignoruje sztuczki mężczyzn wobec kobiet, a Jarmusch – sztuczki reżyserów wobec widzów. Obaj magnetycznie uwodzą, bo wcale uwodzić nie chcą.
„Broken Flowers" zachwyca, ale też boli. Niesie go lekkość i błyskotliwy humor, które co chwila ustępują ciemnemu spojrzeniu w głąb. Śmiejemy się, a przecież niemal każda z dawnych kochanek przez lata nosi w sobie zadrę i żal. Trochę do Dona, bardziej do losu z powodu straconej szansy. Pustkę odkrywa też w sobie Johnston, choć jego podróż do żadnej „życiowej mądrości" nie doprowadzi. Czy w ogóle była potrzebna?
„Broken Flowers", reż. Jim Jarmusch, USA 2005, Best Film
sobota, 02 lutego 20:25 | TVP Kultura