W 1999 roku Matt Damon i Ben Affleck odbierali razem Oscara za scenariusz. Dzisiaj przyjaźnią się nadal, mają wspólną firmę produkcyjną, ale pracują nad filmami osobno. Affleck, jako reżyser „Operacji Argo" jest faworytem w wyścigu Oscarowym, zaś Damon przedstawia na Berlinale „Promised Land" („Ziemia obiecana").
— Napisałem scenariusz tego filmu razem z Johnem Kosińskim — mówił w Berlinie aktor. — Miałem go sam wyreżyserować, ale nie pozwoliły mi na to inne zobowiązania. Dlatego zaczęliśmy szukać reżysera. Pierwszą osobą, która mi przyszla do głowy był Gus.
Van Sant zgodził się i tym samym znów zboczył ze swojej niezależnej, trudnej i nieco eksperymentalnej ścieżki, wracając do stylu hollywoodzkiego, jaki zaprezentował właśnie w „Buntowniku z wyboru" czy „Milku".
„Promised Land" to film, który porównywany jest do „Syriany" czy „Michaela Claytona". To opowieść o chciwości wielkiej korporacji zdecydowanej, by wydobywać gaz łupkowy nawet kosztem zatrucia środowiska naturalnego. I o korporacyjnym urzędniku, który w małym miasteczku przekonuje ludzi do rozwijania tej działalności na ich terenach, oferując za wykup ziemi ogromne sumy. Ale czy skażenie środowiska nie odbije się na zdrowiu mieszkańców?
— Chcieliśmy zrobić film o amerykańskiej tożsamości — mówił Matt Damon w Berlinie. — Zadać pytania, w jakim miejscu teraz jesteśmy i jak podejmujemy nasze najważniejsze decyzje.