Historie prawdziwe

Zamiast pieniędzy – energia i pasja. Zamiast zysków – satysfakcja. W Polsce powstaje kilkaset amatorskich filmów historycznych rocznie, a ich jakość coraz bardziej zbliża się do profesjonalnych produkcji

Publikacja: 23.02.2013 00:01

„Przez czerwoną granicę” w reż. Macieja Figurskiego i Krystiana Walczaka powstał na motywach powieśc

„Przez czerwoną granicę” w reż. Macieja Figurskiego i Krystiana Walczaka powstał na motywach powieści Piotra Kościńskiego. Opowiada o ucieczce z deportacji do Kazachstanu

Foto: Uważam Rze, Janusz Sawajner Janusz Sawajner

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

Biegną. Coraz szybciej. Z trudem łapią oddech. Pot zrasza koszule, a twarze czerwienieją z wysiłku. Biegną. Ale nie mogą być przecież szybsi od koni – tych, których dosiadają ścigający ich NKWD-ziści. Jeden z nich sięga po pistolet. Pewnym ruchem wyszarpuje go z kabury. Celuje w piątkę biegnących tuż przed nim wieśniaków. Palec powoli zaciska się na spuście, nagle jednak nacisk się luzuje, ręka trzymająca broń się cofa, a jej właściciel rzuca siarczyste przekleństwo. Kilkanaście metrów przed nim stoi polski pogranicznik, z wycelowaną w niego lufą karabinu.

– Nie strzelać! – krzyczą uciekinierzy. – Nie strzelać! – ich doskonała polszczyzna dezorientuje żołnierza jeszcze bardziej. – Kim jesteście? – wykrzykuje, wciąż celując. – Polacy. Z Janówki. Uciekliśmy z transportu – wydusza z siebie pomiędzy sapnięciami jeden z nich.

– Znakomicie. Świetnie! Wracajcie, kręcimy jeszcze raz – donośny głos dochodzący gdzieś z tyłu nie pozostawia wątpliwości, kto na tej granicy rządzi.

Eksperyment Stalina

– Tak mniej więcej miała wyglądać reklamówka mojej książki „Przez czerwony step" – mówi Piotr Kościński, na co dzień dziennikarz „Rzeczpospolitej", od czasu do czasu autor powieści rozgrywających się wśród Polaków na terytorium sowieckim, przed II wojną światową. Od niedawna również scenarzysta, a nawet aktor. – Ponieważ nie miałem na nią ani grosza, zacząłem pytać znajomych, znajomi swoich znajomych i w efekcie, po roku pracy, powstał film. Zamiast trzyminutowej zapowiedzi powieści rozbudowana, 15-minutowa produkcja. I to niemal zupełnie za darmo – dodaje z uśmiechem.

Ukraińską Janówkę zagrał w niej skansen w Kuligowie nad Bugiem, dworzec, z którego odbywała się wysyłka Polaków, Muzeum Kolejnictwa na dawnym warszawskim Dworcu Głównym, sowieckich żołnierzy Grupa Rekonstrukcyjna „Kalina Krasnaja", w pozostałe role wcieliła się natomiast rodzina i znajomi Kościńskiego, a także on sam. Rzecz ciekawa – jak na film bezbudżetowy wystąpiło w nim kilku profesjonalistów, i to wysokiej klasy. Znakomity Paweł Wawrzecki zagrał na przykład oficera KOP, na agenta polskiego wywiadu awansował Mariusz Krzemiński, w roli rosyjskiego politruka wystąpił zaś Ilja Zmiejew. I tym sposobem, po rocznej pracy, w mazowieckich plenerach i centrum Warszawy udało się nakręcić ucieczkę z transportu do Kazachstanu.

– Nie zapomnę, jak mieszkańcy Kuligowa z zaciekawieniem obserwowali słupy graniczne, które wyrosły na polu. I grupę sowieckich pograniczników: dwóch z „Kaliny Krasnej", pieszych z ciężkim karabinem maszynowym typu Maxim, a także dwóch konnych, którzy „doszlusowali" do naszego przedsięwzięcia – Kościński wspomina ze śmiechem, ale i błyskiem w oku.

Ekipa filmowa bawiła się z pewnością doskonale, sam temat jednak aż tak zabawny nie jest. Zarówno książki Kościńskiego „Przez czerwony step" oraz „Przez czerwoną granicę", jak i sam film rozgrywają się w momencie likwidacji Marchlewszczyzny – polskiego terytorium autonomicznego leżącego na Wołyniu, dziś na środkowej Ukrainie, wówczas – rzecz jasna – w bolszewickiej Rosji.

– To był eksperyment Stalina – mówi Kościński. – Dali Polakom szeroką autonomię, pozwolili wydawać polskie gazety i książki, po polsku prowadzić zajęcia w szkołach, dobra znajomość języka była wręcz obowiązkowa. Oczywiście nie dlatego, że Stalin czy Dzierżyński tak nagle zaczęli pielęgnować polskość. Chodziło po prostu o wychowanie modelowych polskich bolszewików, stworzenie dowodu na to, że komunistyczna Polska będzie krajem dostatnim i szczęśliwym, a przy okazji przygotowanie kadry, która poniesie rewolucję nad Wisłę.

Od momentu powstania w 1925 r. sowieckie władze wpompowały w Marchlewszczyznę sporo środków, by stworzyć z tego dość ubogiego rolniczego rejonu wzorcowy przykład zalet sowietyzacji. A przy okazji zbudować od podstaw klasę robotniczą, której praktycznie tu nie było. Otwarto więc huty szkła, elektrownię, szpital, połączono ten obszar ze światem siecią telefoniczną – jak na warunki stalinizmu przełomu lat 20. i 30. była to kraina niemal mlekiem i miodem płynąca. Do czasu jednak. W 1935 r. bez podania przyczyny Stalin zdecydował się zlikwidować autonomię, a zamieszkałych tu Polaków wywieźć na Syberię i do Kazachstanu. Szacuje się, że los ten spotkał około 10 tys. mieszkańców.

– Chcieliśmy o nich przypomnieć, a przy okazji o wielu Polakach do dziś żyjących na tym terenie, tyle że obecnie w wielkiej biedzie – dodaje Kościński.

Na poprawę pamięci

Kościński stworzył świetny film na mało znany temat. Ale nie jest jedynym, który wpadł na podobny pomysł. Filmów tego rodzaju tworzy się w Polsce około 200 rocznie – na tyle dużo, że w maju tego roku w Zduńskiej Woli zorganizowano I Ogólnopolski Festiwal Amatorskich Filmów Historycznych.

– Niektóre z tych filmów dorównują kinu profesjonalnemu: „Pokolenie", „Ostatnia Pantera", „Zamach na Kutscherę", „Batalion Chrobry I"... – wylicza Radosław Gutowski, dyrektor festiwalu, a jednocześnie prezes Stowarzyszenia Historycznego Tradycji Oręża Polskiego i Europejskiego Chrobry I. – Oprócz pasji historycznej czy chęci przypomnienia nieznanych epizodów i zapomnianych ludzi twórcami kieruje też poczucie obowiązku. My w ten sposób, wraz z samorządami, które w miarę możliwości wspierają nasze działania, generujmy politykę historyczną. Szkoda, że władze centralne o tym zapominają lub nie wykazują zainteresowania – dodaje gorzko.

Słowa Gutowskiego potwierdza Matina Bocheńska z Grupy Teatralnej „Warszawiaki" – autorka „Chłopaków z AK", filmu, który zwyciężył w pierwszej edycji festiwalu.

– Jestem pasjonatką folkloru warszawskiego oraz historii Warszawy. Okupacja to dla tego miasta najtrudniejszy czas, o którym nie można zapomnieć. Tomek Bruzda – wokalista śpiewający nagraną przez nas piosenkę – jest zakochanym w Warszawie krakusem, który bardzo dba o pamięć o powstaniu warszawskim. Jego pasja szczególnie zmotywowała mnie do działania – opowiada Bocheńska.

Powstanie warszawskie i II wojna światowa – wokół tej właśnie tematyki kręci się największa liczba amatorskich filmów, co już stanowi ciekawą obserwację. Ale interesujące i cenne jest to, na co zwraca uwagę Gutowski, czyli opowiadanie wielkiej historii przez pryzmat wydarzeń regionalnych. Nawet gdy mówimy o czymś tak nieregionalnym jak powstanie.

– To był wielki zryw narodowy. To trzeba podkreślać – ogólnopolski. W zeszłym roku np. uczciliśmy 36 zduńskowolan walczących w powstaniu warszawskim, a mam sygnały z wielu innych miast, że ich obywatele także przebijali się, by walczyć w stolicy – zauważa Gutowski.

Zaraz też dodaje, że tematyka filmów nie jest jednak aż takim monolitem, jak mogłoby się wydawać. Wspomina o filmie „Pokolenie" opowiadającym o „łamaniu" żołnierza niepodległościowego w latach 50., a także o niedopuszczonej do konkursu z powodów technicznych (zbyt długi czas trwania) opowieści o pacyfikacji kopalni Wujek. – Także w tym roku dostaję sygnały, że będzie parę filmów o historii Polski po 1945 r., więc konwencja się rozszerza – dodaje.

Szlachetne intencje nie zastąpią jednak pieniędzy. Film to kamera, aktorzy, światło, stroje... mnóstwo rekwizytów i sprzętu. Kościński na każdym kroku podkreślał, że nie było żadnych pieniędzy. – No, prawie żadnych – dodaje zaczepiony w tej sprawie kolejny raz. – Czasem coś trzeba było pożyczyć, ale naprawdę bardzo niewielkie kwoty.

Więcej zdradza Gutowski. – Wynajęcie tzw. jazdy, czyli wózka, kosztuje 300 zł za dzień, ale koledzy i koleżanki zaadaptowali do tego celu bagażnik samochodu, więc pomysłowość naszego narodu to wielka siła – śmieje się. – Film pokazywany na naszym festiwalu kosztował nominalnie od 10 do 80 tys. zł, a realnie 300–500 zł. Ta różnica wynika z niekomercyjnego podejścia do tematu, więcej działa się tu prośbą czy przysługą niż pieniędzmi. W naszym przypadku sprzęt i umundurowanie, które używamy przy widowiskach historycznych, mamy opłacone. Byłoby więc nierozsądne nie wykorzystać go i nie sfilmować.

Podobnie wyglądały kulisy powstania „Chłopaków z AK". Jak wspomina Bocheńska: – Zdjęcia robiliśmy dwa dni. Ponieważ zależało nam na czasie, bo zbliżała się rocznica powstania, film montowaliśmy w nocy, zaraz po zejściu z „planu". Wszystko na wariata. Nie mieliśmy wsparcia finansowego, więc nagranie dźwięku w studiu sfinansowałam z własnej kieszeni. Kamerę Piotr Grygoruk – operator, też członek grupy – potajemnie musiał wynosić z pracy. W role powstańców wcielili się członkowie grupy, oni też pomagali przy znalezieniu odpowiednich obiektów do zdjęć – zdradza reżyserka.

Filmowcy nie mają ze swojej pracy żadnych profitów – ich działania to pasja w czystej postaci. Nakręcenie w iście partyzanckich warunkach filmu to jednak tylko połowa drogi – żeby cała praca miała sens, ktoś te filmy musi jeszcze zobaczyć. Co ciekawe, są chętnie oglądane i to w dodatku przez całkiem sporą widownię.

– Filmy zostały zaprezentowane w muzeach podczas przeglądów, np. w Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy, w Muzeum Miejskim w Piotrkowie Trybunalskim oraz w kilkunastu innych placówkach – domach kultury czy szkołach. Były również pokazywane w lokalnej telewizji. Poza tym są świetnym materiałem, który wykorzystujemy podczas organizowanych przez nas żywych lekcji historii – opowiada Gutowski.

Również Kościński nie narzeka na brak możliwości prezentacji swojego filmu „Przez czerwoną granicę". Od momentu premiery w warszawskim Domu Sztuki na Ursynowie sukcesywnie spływają do niego zaproszenia, sam także stara się organizować kolejne pokazy. Co ciekawe, film być może doczeka się wersji pełnometrażowej, szczegółów jednak Kościński nie chce jeszcze zdradzać.

– To wszystko jest na razie w sferze pomysłów, choć nie ukrywam, że jestem już po pewnych, zupełnie wstępnych rozmowach z twórcami z Ukrainy – mówi enigmatycznie. Po chwili jednak dodaje: – Może to szaleństwo, ale zrobię ten film.

Listopad 2012

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

Biegną. Coraz szybciej. Z trudem łapią oddech. Pot zrasza koszule, a twarze czerwienieją z wysiłku. Biegną. Ale nie mogą być przecież szybsi od koni – tych, których dosiadają ścigający ich NKWD-ziści. Jeden z nich sięga po pistolet. Pewnym ruchem wyszarpuje go z kabury. Celuje w piątkę biegnących tuż przed nim wieśniaków. Palec powoli zaciska się na spuście, nagle jednak nacisk się luzuje, ręka trzymająca broń się cofa, a jej właściciel rzuca siarczyste przekleństwo. Kilkanaście metrów przed nim stoi polski pogranicznik, z wycelowaną w niego lufą karabinu.

Pozostało 93% artykułu
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach