15 lat temu, 25 lutego 1998 roku, w wieku 91 lat zmarła Wanda Jakubowska. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Tak trzeba by napisać w biograficznej notce Wandy Jakubowskiej. I to oczywiście byłaby prawda, ale dla tych, którzy ją znali, takie określenia zawsze będą brzmieć zbyt sztucznie i patetycznie. Jakubowska bowiem zupełnie nie pasowała do takich patetycznych określeń. Była osobą bardzo bezpośrednią, dowcipną, z dystansem do siebie, do końca bardzo pogodną. I po prostu kochała kino. Właśnie kino, nie zaszczyty, władzę, ale kino. Należała do tej starej generacji, która nie myślała o honorariach, domach, samochodach, ale o sztuce filmowej. Martwiła się merkantylnym stosunkiem młodych twórców do kina.
- Filmy trzeba robić z miłości do kina, a nie z miłości do pieniędzy i Oscarów - powiedziała mi. - Dzisiejsze obrazy są zwiędłe, bo towarzystwo nie ma w sobie pasji.
Wanda Jakubowska urodziła się w Warszawie 10 października 1907 roku. Jej ojciec skończył Politechnikę Warszawską, był inżynierem metalurgiem. Matka była panią domu i - jak mówiła Jakubowska - pięknie "trajkotała po francusku". W czasie I wojny światowej rodzina wyjechała do Rosji. Matka wcześnie umarła, ojciec, za zasługi dla bolszewików w czasie rewolucji - dostał posadę dyrektora huty w Czerepiecu.
Wrócili do Polski w 1923 roku. Jakubowska - jako "trudne" dziecko - trafiła do szkoły urszulanek w Lublinie, potem robiła różne rzeczy: próbowała dziennikarstwa, chodziła do szkoły handlowej, bo "kochała się w chłopaku, który tam studiował". Zdała do szkoły teatralnej. Jednak liczył się tylko film. Opowiadała mi o tym okresie: