- Pisząc scenariusz nie przywiązywałem wagi do tej daty. Nabrała ona symbolicznego znaczenia dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego. Władza podeszła do tego tematu bardzo poważnie. Dowiedziałem się nawet, że po zniesieniu stanu wojennego szef Naczelnego Zarządu Kinematografii powołał specjalną komisję, która miała wyliczyć czy inwazja Marsjan na Ziemię następuje w filmie 13 grudnia. W tym momencie zrozumiałem, że sztuka ma wyższość nad urzędem – mówił Piotr Szulkin, w kinie Kultura. Polska premiera „Wojny światów – następnego stulecia" odbyła się dopiero w lutym 1983 roku.
Reżyser opowiadał również, że postanowił swój film nakręcić za zaledwie milion złotych, nie więcej, podobnie jak „Golema". Trzech wybitnych kierowników produkcji uznało, że za takie pieniądze niczego zrealizować się nie da. Wyzwanie podjął dopiero Jerzy Rutowicz.
- Zapytał mnie, jak zamierzam to zrobić? Odpowiedziałem, że będziemy mieli 28 dni zdjęciowych i dzięki temu zmieścimy się w budżecie i dostępnym limicie taśmy. I udało nam się to osiągnąć. Zresztą czuję zawodową dumę, że w żadnym ze swoich filmów nie przekroczyłem ani taśmy, ani budżetu – mówił Piotr Szulkin. I zawsze stawiał sobie to z punkt honoru.
Stworzył dzieło nazywane przez krytyków „brudnym science-fiction" , choć sam wielokrotnie mówił, że to nie jest science-fiction. I Jego zdaniem opowiedział historię ubezwłasnowolnionego społeczeństwa - uniwersalną, ponieważ mogłaby dziać się gdziekolwiek i kiedykolwiek. Tym razem dotyczyła Ziemian zdominowanych przez rzekomych Marsjan.