Ciekawy świata, jeździł na wycieczki, ale też znalazł czas, by spotkać się publicznością i dziennikarzami.
Zagrał w ponad 130 filmach. Jest jednym z ulubionych aktorów Larsa von Triera - wystąpił w sześciu jego filmach, od „Przełamując fale" do „Nimfomanki".
— Jak Lars mi coś proponuje, nie muszę czytać scenariusza — powiedział mi aktor w czasie wywiadu. — Godzę się w ciemno. Przygotowując „Nimfomankę" zadzwonił: „Będę robił film pornograficzny. Wchodzisz w to?" „Oczywiście" — odpowiedziałem natychmiast. „Nie będziesz musiał grać scen seksu — wyjaśnił. — Ale na końcu chcę pokazać twojego penisa. Sflaczałego" — powiedział. Nie musiał tego mówić. Ja po prostu mu ufam. Wiem, że jego film może być lepszy lub gorszy, ale zawsze będzie interesujący. Że zrobi coś, czego jeszcze nie było, że będzie eksplorował takie głębiny ludzkiej duszy, do jakich mało kto przedtem się przedarł. Dlatego lubię z nim w tych podróżach być. A poza tym to świetny człowiek.
Skarsgard jest ma też dzisiaj bardzo silną pozycję w kinie amerykańskim. Grał m.in. w „Nieznośnej lekkości bytu" Kaufmana, „Amistad" Stevena Spielberga, „Roninie" Frankensteina, „Buntowniku z wyboru" Gusa van Santa, „Duchach Goi" Milosa Formana, „Dziewczynie z tatuażem" Davida Finchera, „Kopciuszku" Kennetha Branagha. A ostatnio pojawił się też w komercyjnych superprodukcjach o piratach z Karaibów, Thorze, Avengersach. I musicalu „Mamma Mia!" Phillidy Lloyd, jurorki na PKO Off Camerze. Ale kiedy pytam, czy nie myślał o tym, by z rodziną przeprowadzić się do Los Angeles, odpowiada:
— Nie. Po pierwsze lubię życie w Skandynawii, a po drugie nawet przy moich zarobkach, byłoby mi trudno utrzymać w Stanach rodzinę na poziomie, który by mnie satysfakcjonował. Mam dużo dzieci. W Szwecji wciąż mamy za darmo dobre przedszkola, szkoły, uniwersytety. Także służbę zdrowia.