Lionel Baier - Szwajcar zakochany w Warszawie

- Komedia pomaga poruszać nawet bardzo trudne tematy, nie zadręczając widza. Zamiast doprowadzać go do rozpaczy, lepiej czasem pozwolić mu się uśmiechnąć - mówi Lionel Baier, reżyser „W ukryciu".

Publikacja: 13.06.2025 04:23

„W ukryciu” Lionela Baiera

„W ukryciu” Lionela Baiera

Foto: Materiały dystrybutora

Burzliwy maj 1968, powracające wspomnienie Holocaustu, dziecko wrzucone w trudną, rodzinną historię to materiał na dramat. Pan dla swojego filmu „W ukryciu” wybrał konwencję komedii.

Bo to jest dobry sposób, by objaśniać komplikacje świata i życia człowieka. Poruszać nawet bardzo trudne tematy, nie zadręczając widza. Zamiast doprowadzać go do rozpaczy, lepiej czasem pozwolić mu się uśmiechnąć. Poważna refleksja i tak przyjdzie. W innym moim filmie „Pycha” humor pomógł mi opowiedzieć o odchodzeniu, śmierci, eutanazji. 

Co pana zainteresowało w nagrodzonej Prix Femina powieści Christophe’a Boltanskiego „W ukryciu”? 

Do przeczytania tej książki namówił mnie francuski dystrybutor „Pychy” jakieś dziesięć lat temu. Wciągnęło mnie od razu, zwłaszcza że Boltanski opisał los rodziny bardzo podobnej do mojej. Wprawdzie moi bliscy w czasie wojny mieszkali w Szwajcarii, ale w wielu momentach podczas lektury czułem się tak, jakbym czytał opowieść o naszym domu. 

 Na zrobił pan jednak wiernej adaptacji tej powieści.

Byłoby to niemożliwe. W książce każdy pokój mieszkania opowiada historie, jakie wydarzyły się w nim w ciągu stulecia. Może dałoby się utrzymać taką konwencję w serialu. W filmie to niemożliwe. Ale od samego Boltanskiego dostałem pozwolenie, by zmienić formułę jego narracji. A nawet więcej – on powiedział mi wprost: „Nie staraj się być wiernym książce”. Zdawał sobie sprawę, że kino wymaga innego sposobu opowiadania. 

Lionel Baier

Lionel Baier

Foto: Materiały dystrybutora

Co więc w końcu najważniejszego poza bohaterami wziął pan od Boltanskiego?

Przede wszystkim empatię. W czasie lektury „W ukryciu” czuje się wielką miłość autora do jego bohaterów. Chciałem zachować to samo na ekranie. 

Myślałam, że powie pan: sposób opowiadania, mieszkanie kryjące historię. Pana wcześniejsze produkcje były często filmami drogi. Teraz zamknął pan akcję w dość klaustrofobicznym otoczeniu.

Mieszkanie opisywane w książce przez Christophe’a Boltonskiego do dzisiaj istnieje. Żyje w nim wuj pisarza, Christophe zapraszał mnie do niego. Ale nie chciałem tego mieszkania oglądać. Wybudowałem je w studiu. Dzięki temu przypomina też miejsce, w którym ja się wychowałem, pełne książek i rozmaitych, rodzinnych pamiątek .Jest mi bliższe, staje się także częścią mojej historii.

Umieścił pan akcję filmu w 1968 roku, mimo że w książce zajmuje on bardzo niewiele miejsca. Dziewięcioletnim chłopcem zajmują się dziadkowie i dwaj wujkowie, podczas gdy rodzice chłopca wychodzą na ulice protestować.

U Boltanskiego maj 1968 roku nie jest tak ważny. Christophe tylko w książce wspomina, że jego wuj, artysta plastyk, przygotowywał wtedy wystawę, która miała zostać otwarta 3 maja. Oczywiście nikt na wernisaż nie przyszedł. Ale dla mnie ten czas jest fascynujący. Dwadzieścia lat po wojnie w zachodniej Europie zaczęły dochodzić do głosu nowe ideologie. We Francji rozgorzała prawdziwa debata światopoglądowa. A rok 1968 był punktem przełomowym. Wtedy ludzie wyszli na ulice, zaczęła się obyczajowa, ale też polityczna dyskusja. Ja w tamtych pięknych ideach wyrosłem. I wróciłem do nich w „W ukryciu”. Pewnie dałoby się zrobić podobny film o latach 70., uznałem jednak, że rok 1968 ma wyjątkową wartość.

Czy dzisiaj wciąż jest on dla Francuzów ważny? 

Zdecydowanie tak. On we Francji stale powraca. Niestety, w różnych kontekstach. Ostatnio politycy prawego skrzydła powtarzają, jak straszny to był okres. Według nich wtedy narodziły się „koszmarne” idee, jakim teraz trzeba stawić czoła: wolność słowa, prawa kobiet, szacunek dla osób homoseksualnych, do których zresztą sam należę. To są wartości, jakich dzisiaj znów musimy bronić. Nie tylko we Francji, także w wielu innych krajach.

Myślę, że nie wolno nam zapominać o Holocauście w czasach, gdy coraz silniej w wielu społeczeństwach rysują się pęknięcia

Lionel Baier

W pana filmie historia osadzona w 1968 roku sięga też wstecz, dotyka problemów Holocaustu i antysemityzmu. Dziadek, rozmawiając z wnuczkiem o kryjówce, w której kryje się kot, wspomina, że sam się ukrywał jako dziecko w tym maleńkim pomieszczeniu pod podłogą. Miało to trwać kilka tygodni, a trwało kilka lat.  

Kiedyś chciałem zrobić film, który toczyłby się w czasie II wojny światowej. Ale jednocześnie przerażała mnie idea, że mógłbym wskrzeszać tamten czas a po planie kręciliby się aktorzy w nazistowskich mundurach. Naprawdę trudno dziś zrobić film o tragediach żydowskich rodzin czy o kolaboracji we Francji. To wielkie tematy, może na dokumenty, może na seriale. Ale jak je zamknąć w dwugodzinnej, filmowej formie? Dlatego postanowiłem opowiedzieć tę historię inaczej. Poprzez wspomnienia bohaterów starszej generacji, poprzez to, co oni w sobie noszą, czego nie można wyrzucić z siebie, nawet po latach. Bo trauma zostaje w człowieku na zawsze. Jak w naszym filmowym dziadku. I – już w prawdziwym życiu – jak w naszej idealnej odtwórczyni roli prababci. Liliane Rovere, która jest żydowskiego pochodzenia, w czasie wojny jako mała dziewczynka ukrywała się z rodzicami. Ten czas głęboko w nią zapadł, choć patrzyła na niego oczami dziecka. Do dziś nosi w sobie wspomnienie tamtej traumy. Zapamiętała na przykład, jak ktoś żądał pieniędzy od jej ojca za to, że nie wyda ich rodziny Niemcom. Dziś ta wspaniała aktorka przekroczyła już dziewięćdziesiątkę i jest przerażona, widząc, jak w siłę rośnie skrajna prawica. Chodzi na organizowane w Paryżu manifestacje, przestrzega przed powrotem czasu nietolerancji. 

Historia XX wieku niczego nas nie nauczyła. 

Niestety. W kinie, przyglądając się przeszłości, można powiedzieć coś o współczesności. I myślę, że nie wolno nam zapominać o Holocauście w czasach, gdy coraz silniej w wielu społeczeństwach rysują się pęknięcia.

Wspomniał pan o Liliane Rovere. Grana przez nią prababcia pochodząca z Odessy jest piękną filmową postacią. 

Taki przodek naprawdę istniał w rodzinie Boltanskiego, ale – zaskoczę panią – także w mojej. Mój własny pradziadek spotkał prababcię w Odessie. Ona była z pochodzenia Szwajcarką, on – Polakiem. 

Bohaterowie pana filmu „Na wschód” właśnie w Polsce szukali śladów swojej rodziny. A pan ma tu wciąż jakichś kuzynów ze strony ojca?

Nie. Kiedy w 2005 roku kręciłem w Polsce „Na wschód”, próbowałem odnaleźć informacje o moich przodkach. Nie udało się. Nazwisko Baier jest bardzo popularne w żydowskich rodzinach, archiwa nie przetrwały, sąsiadów dawno już nie ma. W moim domu nigdy się o tym nie mówiło, ale zapewne mieliśmy też korzenie żydowskie. Nigdy tego nie ustaliłem w sposób jednoznaczny, ale jestem o tym głęboko przekonany. Udało mi się natomiast odnaleźć dokumentację, którą musieli skompletować moi przodkowie, gdy starali się zamieszkać w Szwajcarii. I powiem prawdę: autentycznej historii rodziny też się na tym etapie odtworzyć nie da. Za dużo tu nieścisłości i fałszywych świadectw, wymyślania siebie od nowa w takiej wersji, która pozwoliłaby stać się obywatelem Szwajcarii. Dlatego zawłaszczyłem sobie z tej historii, co się dało, z pełną świadomością, że wszystko może być podkoloryzowane. Zresztą Christophe Boltonski postąpił podobnie. I tak nam się to złożyło. 

Teraz rozumiem pana sympatię do Polski… 

Może od tego się ona zaczęła. Ale ja w ogóle bardzo lubię Polskę. Jestem zakochany w Warszawie. Przyjeżdżam tu często. Niekoniecznie zawodowo. Przede wszystkim jako turysta. Tak sobie połazić, pooddychać warszawskim powietrzem. Kocham różne miejsca. Nie tylko Stare Miasto. Także Pragę, Mokotów. Zachwyca mnie, jak szybko wasz kraj się zmienia, jak zmienia się stolica. Dla kogoś, kto związany jest z takimi zakorzenionymi w przeszłości i niezniszczonymi przez historię miejscami jak Lozanna czy Paryż, te ogromne zmiany, które dokonują się w Polsce, w bardzo krótkim czasie, są fascynujące. Poza tym uwielbiam polski teatr, śledzę na przykład prace Krzysztofa Warlikowskiego.

Chciałby pan nakręcić w Polsce film?

Bardzo. Szukam tematu. 

 

Burzliwy maj 1968, powracające wspomnienie Holocaustu, dziecko wrzucone w trudną, rodzinną historię to materiał na dramat. Pan dla swojego filmu „W ukryciu” wybrał konwencję komedii.

Bo to jest dobry sposób, by objaśniać komplikacje świata i życia człowieka. Poruszać nawet bardzo trudne tematy, nie zadręczając widza. Zamiast doprowadzać go do rozpaczy, lepiej czasem pozwolić mu się uśmiechnąć. Poważna refleksja i tak przyjdzie. W innym moim filmie „Pycha” humor pomógł mi opowiedzieć o odchodzeniu, śmierci, eutanazji. 

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Ministerstwo Kultury nie chce Agnieszki Holland w jury konkursu na szefa PISF
Film
Miłość z Manhattanu nominowanej do Oscara Celine Song
Film
Film „Próba łuku” to intymna opowieść Łukasza Barczyka
Film
Nie żyje Marcin Ziębiński. Znany reżyser miał 57 lat
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość