„Znachor” nas uzdrowi. To świetne kino popularne ze społecznym nerwem

Owacja dla nowej ekranizacji zakończyła premierę. Od 27 września film Michała Gazdy w Netfliksie.

Aktualizacja: 29.09.2023 09:47 Publikacja: 27.09.2023 03:00

Leszek Lichota gra lekarza i znachora, który wciela w życie nauki Jezusa, choć o tym nie wspomina. M

Leszek Lichota gra lekarza i znachora, który wciela w życie nauki Jezusa, choć o tym nie wspomina. Mało go nie zabito, a przecież wciąż umie czynić tylko dobro

Foto: MAt. Pras.

Rywalizowanie z sukcesem ekranizacji Jerzego Hoffmana z 1981 r. z Jerzym Bińczyckim, Anną Dymną, Tomaszem Stockingerem, gdy nawet pijaka kreował Jerzy Trela, może robić wrażenie ryzykownego.

Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a twórcy nowej wersji już mieli do tego okazję po entuzjastycznie przyjętym pokazie w Teatrze Narodowym. Leszek Lichota jako trzeci w historii polskiego kina profesor Rafał Wilczur zbierał rzęsiste brawa razem z Marią Kowalską, która zagrała córkę tytułowego bohatera Marysię, i wzruszona, nie kryjąc łez, przyjmowała wyrazy uznania. Podobnie jak reżyser Michał Gazda, a także producentka Magdalena Szwedkowicz, która film o lekarzu spieszącym z pomocą chorym poświęciła tacie, wybitnemu kardiologowi, który zmarł na zawał serca kilka lat temu.

„Znachor” na platformie Netflix. Po prostu współczesny

Stawka realizatorów nowej ekranizacji książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, który najpierw napisał scenariusz, lecz zrealizowano go dopiero po sukcesie powieści, jest inna niż Hoffmana w 1981 r. Oni walczą o widownię Netflixa w blisko 200 krajach, a klasyczny, do tego historyczny melodramat rzadko gości w platformach opanowanych przez thrillery, kryminały, komedie i kino społeczne. Pewnie dlatego najnowsza wersja „Znachora” więcej ma z nimi wszystkimi wspólnego niż Hoffmana. Jest po prostu współczesna.

Czytaj więcej

„Znachor” poprawiony politycznie

Hoffman w dobie deklarowanego przez komunistycznych oligarchów socjalizmu (na kartki bez pokrycia) nakręcił dramat przede wszystkim rodzinno-miłosny o słynnym lekarzu, którego żona porzuca dla innego, zabierając ukochaną córeczkę. Załamany Wilczur zabłąkał się do spelunki i musiał zapłacić za swoją naiwność więcej niż przy barze. Wielkie pieniądze w portfelu przyciągnęły bowiem uwagę rzezimieszków, którzy pobitego „frajera” porzucili na wysypisku śmieci (metaforycznie i dosłownie). Rażony amnezją włóczył się po kraju. Nie pamiętając, kim jest, trafił na Kresy, co dla produkcji realizowanej w dobie Solidarności miało znaczenie. Jaruzelski to przełknął, bo miał na głowie stan wojenny.

U Hoffmana podziwiał profesora Wilczura młodszy doktor Dobraniecki, grany przez Piotra Fronczewskiego. U Gazdy mamy Dobranieckiego (Mirosław Haniszewski) zżeranego przez zazdrość o sławę i karierę, typową dla filmów o bezwzględnej rywalizacji w dzisiejszych korporacjach. Ten motyw gra ważną rolę aż do końca, nawet w sądzie, co ma też kryminalny podtekst.

Walorem Wilczura jest nie tylko mistrzowski profesjonalizm w operowaniu lancetem, ale też empatia wobec tych, których nie stać na ubezpieczenie, co jest dziś ważnym problemem. Wilczur grany przez Lichotę nie tylko ratuje życie, ale gdy trzeba – płaci z własnej kieszeni za wizytę, a nawet operacje prekariuszy. Jakby wciąż istniały klasowe podziały, nie wszystkim się to podoba, choć w mediach grają charytatywnych działaczy i wygrywają to politycznie na rządowym szczeblu.

Czytaj więcej

Producentka "Znachora": Film ten dedykuję tacie, który też był lekarzem

Zdecydowanie społecznikowskie poglądy ma też córka Wilczura. W filmie Hoffmana oglądaliśmy efekty niedbałości lekarza, będącej owocem lekceważenia biedoty. W najnowszym „Znachorze” Marysia uświadamia gniewnie hrabiemu Czyńskiemu (Ignacy Liss), że jego dochody wypracowali także pracownicy, za co należy im się coś więcej niż jałmużna. Na podobnym tle pokazani są rodzice hrabiego (Izabela Kuna i Mikołaj Grabowski), którzy gardzą pracownikami, co nie jest w stylu Zachodu, na który się snobują.

Nowy „Znachor” może z powodzeniem iść w świat

Ten społeczny kontekst ma obszerną arenę, ponieważ twórcy nowej wersji nie zamykają Marysi w ciasnym, wiejskim sklepiku, gdzie odwiedzał ją hrabia, lecz pokazują społeczne rozwarstwienie i napięcia w żydowskiej karczmie, a tu spotykają się wszyscy. To dynamizuje akcję, dialogi i konflikty, a jest też hołdem dla dawnej wielokulturowości Rzeczypospolitej oraz wielkich dzieł literackich i ich słynnych ekranizacji: „Pana Tadeusza”, „Wesela”, „Chłopów”, „Lalki”. Artur Barciś swoją nową rolą symbolicznie łączy film Gazdy z produkcją Hoffmana.

Nowy „Znachor” jest godnym następcą wcześniejszych szlagierów, ale ma też szansę z powodzeniem iść w świat. Wspaniały koloryt karczmy (scenografia Joanny Machy, której słabiej wyszła na początku Warszawa), kostiumów (Małgorzata Zacharska), muzyki (Paweł Lucewicz), tańców i mazowieckich pejzaży podpowiada zakładanie plenerowych restauracji „Znachor”, bo można spodziewać się fali klientów, także zagranicznych.

Twarzami „Znachora” są oczywiście Leszek Lichota, który miał trudne zadanie konkurowania z kreacją Jerzego Bińczyckiego, a przecież imponuje szlachetną powściągliwością. Takich chcielibyśmy mieć polityków i lekarzy. Nie łatwiej miała na tle Anny Dymnej Maria Kowalska, a przecież o takich rolach pisze się, że „skradła show”, „o niej będzie głośno”. Delikatność i urodę połączyła z siłą dzisiejszych dziewczyn i kobiet, które podbijają świat, walcząc z męskim szowinizmem. Gdy hrabia i baron zachowują się wobec niej protekcjonalnie, zaskakuje ich podobnie jak Wokulski Łęcką w scenie wagonowej. Miłość nie jest cenniejsza niż godność, co dobrze służy melodramatowi, gdzie podobnie jak w powieści ważną rolę gra posunięta do przestępstwa zazdrość odrzuconego adoratora, motor i wypadek. A także operacje na pograniczu cepelii i science fiction.

Czytaj więcej

Wielominutowa owacja na pokazie „Znachora”

Scenarzyści Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski („Listy do M”) w imponujący sposób zremiksowali motywy Dołęgi-Mostowicza, nie cytując oryginalnych dialogów, tylko pisząc nowe: krótkie, błyskotliwe, budzące nie tylko zainteresowanie i emocje, ale także śmiech. Powiązali też bohaterów bardziej złożoną siecią relacji (bogate życie miłosne znachora), by zintensyfikować dramatyzm różnic i wyborów.

To ma znaczenie w finale, który jest z ducha ostatniej księgi „Pana Tadeusza”. Choć przecież często byśmy się pozabijali, w kraju, pracy i w rodzinach – to jednak „Kochajmy się”. A przynajmniej próbujmy zrozumieć.

Rywalizowanie z sukcesem ekranizacji Jerzego Hoffmana z 1981 r. z Jerzym Bińczyckim, Anną Dymną, Tomaszem Stockingerem, gdy nawet pijaka kreował Jerzy Trela, może robić wrażenie ryzykownego.

Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a twórcy nowej wersji już mieli do tego okazję po entuzjastycznie przyjętym pokazie w Teatrze Narodowym. Leszek Lichota jako trzeci w historii polskiego kina profesor Rafał Wilczur zbierał rzęsiste brawa razem z Marią Kowalską, która zagrała córkę tytułowego bohatera Marysię, i wzruszona, nie kryjąc łez, przyjmowała wyrazy uznania. Podobnie jak reżyser Michał Gazda, a także producentka Magdalena Szwedkowicz, która film o lekarzu spieszącym z pomocą chorym poświęciła tacie, wybitnemu kardiologowi, który zmarł na zawał serca kilka lat temu.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
#DZIEŃ 5 i zapowiedź #DNIA 6 – kino od kuchni
Film
Najciekawsze historie. Spotkania Q&A podczas pokazów filmów konkursowych
Film
Cannes 2024: To oni wybiorą laureata Złotej Palmy
Film
Daria ze Śląska wystąpi na Gali Zamknięcia Mastercard OFF CAMERA 2024
Film
#Dzień 4 – Pora się rozruszać
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił