Mieszka pan w Szwecji, ale tematów na filmy szuka pan w Egipcie. Po „Morderstwie w hotelu Hilton” pokazuje pan polityczny thriller „Chłopiec z niebios”.
Moi dziadkowie wyrośli w Delcie Nilu i jako pierwsi ludzie ze swojej wioski zdobyli wykształcenie. Dziadek studiował w Kairze, potem z babcią przenieśli się do Mansoury, gdzie babcia pracowała jako dyrektorka w szkole średniej. Wreszcie oboje zostali wysłani jako nauczyciele do wioski rybackiej. Tam urodził się mój ojciec, który pod koniec lat 60. wyjechał do Europy. Ja dorastałem w Szwecji, ale ojciec często opowiadał mi o Egipcie. Miałem dziesięć lat, kiedy pojechałem tam pierwszy raz. Przeżyłem szok, poczułem silną więź z Egiptem. I tak zostało. Mieszkam w Szwecji, ale jestem pół-Szwedem, pół-Egipcjaninem. Historia mojej rodziny, podobnie jak moja religijna przynależność, jest dla mnie ważna. Nie można odciąć się od świata, z którego człowiek pochodzi. A legendarny kairski Al-Azhar, gdzie toczy się akcja „Chłopca z niebios” jest uczelnią, na której studiował mój dziadek. Znała pani tę nazwę przed obejrzeniem filmu?
Przyznaję, że nie.
Tak odpowiadają niemal wszyscy moi rozmówcy z Europy i Ameryki. A dla muzułmanów Al-Azhar jest trochę tym, czym dla katolików Watykan. Miejscem świętym. To dzisiaj najsłynniejsza sunnicka uczelnia: największy uniwersytet na świecie, z ponad 300 tys. studentów i 3000 nauczycieli. Jednak akcję filmu umieściłem na samym początku lat 60., zanim na uczelnię zostały po raz pierwszy przyjęte kobiety. Al-Azhar był wtedy latarnią morską islamu.
Czytaj więcej
84-letni Jerzy Skolimowski to najbardziej nowoczesny reżyser wśród laureatów.