Reklama

Dwugłos: "Powidoki" Andrzeja Wajdy

Wchodzące w piątek do kin „Powidoki” Andrzeja Wajdy różnie oceniają recenzentki „Rzeczpospolitej”.

Aktualizacja: 10.01.2017 18:27 Publikacja: 10.01.2017 16:59

Bronisława Zamachowska (Nika Strzemińska).

Bronisława Zamachowska (Nika Strzemińska).

Foto: Akson Studio

Barbara Hollender

Andrzej Wajda zostawił nam „Powidoki" jak swój testament. To ważny film o tym, że żaden system nie może zdeptać godności człowieka. I jego poczucia wolności.

W pierwszych sekwencjach „Powidoków" okno łódzkiego mieszkania Władysława Strzemińskiego zostaje zasłonięte wielką płachtą z wizerunkiem Stalina. Malarz nożem tnie materiał, żeby wpuścić do swojej pracowni światło. Jest koniec lat 40. XX wieku. Ten obraz ma znaczenie symboliczne.

Strzemiński, w latach 20. XX wieku twórca unizmu, po II wojnie został wykładowcą w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Uczył studentów patrzenia na świat. Tego, żeby być sobą. Chłonęli jego naukę, jego sztukę. Ale pionier konstruktywistycznej awangardy nie pasował do koncepcji propagowanego przez władzę realizmu socjalistycznego. I został zmiażdżony przez komunistyczne państwo. Pozbawiony prawa do wykładania, do pracy, do życia. Nie miał za co kupić farb, głodował. Umarł w 1952 roku na gruźlicę.

Wajda pokazuje ostatnie lata jego życia. Artysta, który podczas I wojny światowej stracił nogę i rękę, nauczył się ze swoim kalectwem żyć. Ale był bezsilny wobec głupoty i nienawiści systemu. A jednocześnie dość silny, by nie wyrzec się siebie.

Czy to jest kino staromodne? Nowocześnie Wajda zrobił „Tatarak" czy „Człowieka z marmuru". „Powidoki" są opowieścią o represjach lat 50. Nie ma tu miejsca na fajerwerki i poszukiwania formalne. Brakuje żony – Katarzyny Kobro? Nie o ich relacji jest ten film. Bardziej uzasadnione są uwagi na temat sztuczności niektórych dialogów. Ale z drugiej strony jak w tym filmie gra obraz! Wtedy, gdy Strzemiński przez okno obserwuje córkę idącą w pochodzie. Albo w czasie pogrzebu Kobro. Dramatyczna jest scena, gdy okazuje się, że w sklepie dla plastyków malarz nie może kupić farb. Albo ta, w której córka siada obok pustego łóżka.

Reklama
Reklama

Wajda zawsze był reżyserem aktorów. W „Powidokach" przejmującą kreację tworzy Bogusław Linda. Gra introwertycznie, „do wewnątrz". Reżyser, który początkowo chciał, by Strzemiński był na ekranie buntownikiem, pozwolił mu na to. Także na tym polegał fenomen Wajdy, że gdy już wybrał aktorów, potrafił im zaufać.

Najważniejsze jest jednak co innego. Wajda od lat przygotowując „Powidoki", chciał złożyć hołd artyście, którego podziwiał w czasach, gdy studiował malarstwo w krakowskiej Akademii. Historia jednak raz jeszcze sprawiła, że zrobił ważne kino polityczne. O Polsce, o demokracji. O zagrożeniach, które totalitarny system niesie dla niezbywalnych, rzeczywistych wartości. Ale przede wszystkim o wierności własnym przekonaniom.

Pokazał tragizm czasu, w którym władza chce decydować o kształcie sztuki i życiu obywateli. Wiedział, o czym mówi. Sam przeżył traumę wojny, a potem wszystkie polskie zakręty: październiki, marce, sierpnie, tragiczne grudnie... I zostawił nam ten obraz jak testament. Jak przypomnienie, że człowiek może nie pozwolić, by ktokolwiek podeptał jego godność. Jak krzyk o wolność. Także tę noszoną w sobie.

Monika Małkowska

Ten film skażony jest grzechami nie do zaakceptowania pod żadnym sztandarem. Andrzej Wajda przystąpił do swej ostatniej produkcji pod banderą rozliczeniowo-ekspiacyjną.

Gdyby film warto było obejrzeć dla kilkusekundowej sekwencji, polecałabym „Powidoki" z racji sceny w pracowni Władysława Strzemińskiego. Na fasadę budynku wciągany jest banner z podobizną towarzysza Stalina, wnętrze, gdzie malarz pracuje nad kolejnym obrazem, zalewa fala czerwieni.

Scena mocna w swej symbolicznej wymowie jak cios między oczy, komunikatywna dla każdego, bez względu na poziom wiedzy czy wrażliwość. Oto nastaje noc socrealizmu, co dla wielu twórców oznacza czas niebytu. Także, czy nade wszystko – dla awangardystów pokroju Strzemińskiego.

Reklama
Reklama

Filmy tak deklaratywne jak „Powidoki" nie mogą obyć się bez jednoznacznych ideowo momentów, toteż powyższą scenę uważam za plastycznie słuszną (jedynie słuszną) i wybaczam brak wyrafinowania. A w obecnych realiach jazda bez trzymanki po komunizmie i ówczesnych bonzach była pójściem na łatwiznę, zaś zobrazowanie wielokrotnie opisywanej gehenny artysty wyrzuconego przez system na margines trąciło banałem.

Całość sprawia wrażenie przymilania się do mało wymagającego odbiorcy, a co gorsza – sprzeniewierzania się samemu sobie. Jakby Wajda wytracił wrażliwość na komplikacje natury ludzkiej i uwikłania w historię. Bo nieważne, że zmarły niedawno mistrz miał na sumieniu flirt z komunizmem (nie tylko młodzieńczy, co łatwo darować); a w panteonie swych bogów nie miał żadnego abstrakcjonisty. „Powidoki" budzą mój sprzeciw z powodów artystycznych.

Bohater jest płaski jak wycięty z obrazu powidok. Na nic wysiłki Bogusława Lindy, który heroicznie stara się wycisnąć z granej przez siebie postaci bodaj drugi wymiar. I tak jawi się jako statua ze spiżu posypana pozłotką. Niezłomny obrońca wolności twórczej, nieczuły na kobiece awanse, pogodzony z poniżeniami półświęty, do tego czuły rodzic i oddany pedagog.

Mierzy się ze światem tak złym jak dziewiąty krąg piekieł. To kolejna męka – oglądać bezduszne kreatury, którym oko nie drgnie, gdy poruszający się na szczudłach jednoręki artysta (w geniusz którego nikt nie wątpi, ale i o którym nikt nie mówi) dokonuje ekwilibrystycznych figur jako dekorator witryn.

Tu dochodzimy do kolejnej wtopy: obsada. Całe szczęście, że Nice Strzemińskiej, córce pary Kobro/Strzemiński, nie dane było oglądać swego filmowego wcielenia. Bronisława Zamachowska nie przeszłaby przez sito konkursu recytatorskiego na szczeblu szkoły podstawowej – a tu powierzono jej wielce odpowiedzialną rolę, której, nie uniosła. Natomiast nie jej, lecz scenografa winą było włożenie cynobrowego okrycia na pogrzeb matki, co bez sensu kojarzyło się z postacią dziewczynki w czerwonym płaszczyku z „Listy Schindlera" i książką Romy Ligockiej. Nie każdej czerwieni powidoki przystają do sztuki Władysława Strzemińskiego.

Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Film
„Brat" ze wspaniałą kreacją Agnieszki Grochowskiej
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama