Reanimacja gangów z Manhattanu

Po nakręceniu nowej wersji „West Side Story" Steven Spielberg powinien otrzymać tytuł kustosza starego Hollywoodu.

Publikacja: 09.12.2021 17:50

Ariana DeBose (Anita) i choreografia Jerome’a Robbinsa

Ariana DeBose (Anita) i choreografia Jerome’a Robbinsa

Foto: materiały prasowe

Pomysł ponownej realizacji „West Side Story" był niewątpliwie kuszący, ale też ryzykowny, bo nasuwający nieuchronne porównania. Pierwsza ekranizacja musicalu Leonarda Bernsteina z dziesięcioma zdobytymi Oscarami to legenda kina. Na liście najlepszych filmów muzycznych wszechczasów stworzonych przez American Film Institute zajmuje drugie miejsce i nie widać dzieł, które mogłyby zmienić tę klasyfikację.

Od powstania filmu minęło jednak 60 lat. Język kina bardzo się zmienił, możliwości techniczne też, więc może warto odświeżyć klasykę, jaką jest „West Side Story"? Steven Spielberg przez lata potrafił przecież dać świeży impuls rozmaitym gatunkom amerykańskiej kultury masowej.

Zabrał się więc do pracy z najlepszymi współpracownikami. Na autora scenariusza wybrał Tony'ego Kushnera, autora słynnych „Aniołów w Ameryce", mocno osadzonych – podobne jak „West Side Story" – w klimatach nowojorskich. Jego rola polegała jednak przede wszystkim na wzmocnieniu dydaktycznej wymowy dialogów, tak zresztą charakterystycznej dla filmów Spielberga, zwłaszcza z późnego okresu twórczości.

Motywy z Szekspira

Bardziej skonkretyzowany został czas zdarzeń. Film zaczyna się od panoramy burzonych starych domów i tablicy informującej, że na ich miejsce powstanie Lincoln Center, dziś wielkie centrum kulturalne Nowego Jorku. Amerykański widz nie ma zatem wątpliwości, że akcja rozgrywa się w początkach lat 60. XX wieku i w czasach, gdy Puerto Rico zyskało status kraju stowarzyszonego z USA, co spowodowało emigrację jego obywateli, osiedlających się licznie w biednych dzielnicach zachodniego Manhattanu. To tam domy musiały ustąpić miejsca nowym inwestycjom.

Czytaj więcej

Odszedł Stephen Sondheim, król Broadwayu

„West Side Story" to uwspółcześniona wersja „Romea i Julii", w której dwa zwaśnione rody z Werony zostały zastąpione przez dwa gangi – Portorykańczyków i amerykańskich chłopców – walczące o prymat na ulicach Nowego Jorku. Kushner wzmocnił te związki z Szekspirem. Nie zabrakło więc lirycznej sceny balkonowej, a symboliczną przysięgę zakochani składają sobie nie w salonie ślubnych sukien, jak w oryginale, tylko bardziej po szekspirowsku, w starym kościele. Mocniejszy stał się ponadto finał, w którym śmierć ostatecznie rozdzieliła Marię i Tony'ego.

Film Spielberga to jednak przede wszystkim hołd dla wielkich klasyków musicalu. Obecna premiera zbiegła się z wiadomością o śmierci 91-letniego Stephena Sondheima, bodaj najważniejszego twórcy amerykańskiego teatru muzycznego. Błyskotliwe teksty do songów „West Side Story" były jego debiutem. Po latach nic nie straciły ze swojej wartości, podobnie jak muzyka Leonarda Bernsteina łącząca jazz, boogie, rytmy latynoskie i klasyczną nowoczesność.

Dawne gwiazdy

Najważniejszy dla Stevena Spielberga okazał się wszakże choreograf Jerome Robbins, jeden z twórców, którzy tworzyli potęgę amerykańskiego baletu. Był współreżyserem pierwszej filmowej wersji „West Side Story", a jego choreografia scen zespołowych i walk gangów przeszła do historii tańca. Spielberg wykorzystał ją teraz, jakby uznał, że przez ostatnich 60 lat nie wydarzyło się w tej sztuce nic godnego uwagi.

Spielberg zaangażował też Ritę Moreno, która w 1961 roku otrzymała Oscara za rolę drugoplanową. Zagrała wówczas w „West Side Story" przyjaciółkę głównej bohaterki, Anitę, pragnącą urządzić się w Ameryce. Teraz dla niej dodano do fabuły Portorykankę Valentinę, która przed laty wyszła za mąż za Amerykanina i wie dobrze, że niełatwy jest los mieszanych małżeństw.

Mówi się, że 90-letnia Rita Moreno, śpiewająca w filmie słynny przebój „Somewhere", ma szanse na nominację do Oscara. Ale też ona jedna tworzy postać przykuwającą uwagę. W pamięci pozostaje jeszcze pełna temperamentu Ariana DeBose (Anita), reszta młodej obsady jest nijaka.

Sympatycy klasycznego musicalu mogą być najnowszym dziełem Stevena Spielberga usatysfakcjonowani. Ci, którzy wolą współczesne kino, raczej nie, bo dynamiczne zdjęcia Janusza Kamińskiego to za mało, by powstało coś więcej niż odwołanie do historii Hollywoodu.

Pomysł ponownej realizacji „West Side Story" był niewątpliwie kuszący, ale też ryzykowny, bo nasuwający nieuchronne porównania. Pierwsza ekranizacja musicalu Leonarda Bernsteina z dziesięcioma zdobytymi Oscarami to legenda kina. Na liście najlepszych filmów muzycznych wszechczasów stworzonych przez American Film Institute zajmuje drugie miejsce i nie widać dzieł, które mogłyby zmienić tę klasyfikację.

Od powstania filmu minęło jednak 60 lat. Język kina bardzo się zmienił, możliwości techniczne też, więc może warto odświeżyć klasykę, jaką jest „West Side Story"? Steven Spielberg przez lata potrafił przecież dać świeży impuls rozmaitym gatunkom amerykańskiej kultury masowej.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach