Wolę jogę od botoksu

Producentom często stawiam beznadziejne warunki w rodzaju: „Do Europy mogę wyjechać tylko w lecie, podczas szkolnych wakacji” - mówi Julianne Moore

Publikacja: 07.01.2010 14:18

fot: Evan Agostini

fot: Evan Agostini

Foto: AP

[b]Rz: Film Toma Forda „A Single Man” od czasu swoich pierwszych pokazów na ostatnim festiwalu w Wenecji jest wymieniany jako jeden z poważnych kandydatów do Oscarów. Ford zasłynął jako projektant mody, ale za kamerą stanął po raz pierwszy. Nie bała się pani współpracy z tak niedoświadczonym reżyserem?[/b]

Znamy się od lat. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1998 roku, projektował wówczas dla mnie strój. Był profesjonalny, a jednocześnie przyjazny. Potem od czasu do czasu widywaliśmy się. Aż niedawno przysłał mi scenariusz. No cóż, gdy przyjaciel składa ci jakąś propozycję, zawsze myślisz: „Boże, a jak tekst będzie niedobry? Przecież nie chcę mu odmawiać...”. Ale z „A Single Man” nie miałam problemu, bo od razu zrobił na mnie wielkie wrażenie. Współpracy z Tomem, mimo jego braku doświadczenia, też się nie obawiałam. Panuje stereotyp, że ktoś, kto żyje w świecie mody, musi być płytki i próżny. Daje się porwać blichtrowi i ślizga po powierzchni świata. Ale Tom jest człowiekiem niezwykle wrażliwym i myślącym. Dlatego natychmiast wysłałam do niego e-maila: „Wchodzę w to.”

[b]Zagrała pani przyjaciółkę geja, wierną, wspaniałą i w pewien sposób w nim zakochaną.[/b]

Byłam zachwycona delikatnością, z jaką Tom i jego współscenarzyści nakreślili relacje tej pary, która zna się od 25 lat i wie, że może w trudnych chwilach na siebie liczyć. A miłość? To trudna sprawa. Widziałam niejedną kobietę, która była zakochana w geju. Bywa przecież, że wielka przyjaźń zamienia się w uczucie, które nie może się spełnić.

[b]W „A Single Man” po raz pierwszy partnerowała pani Colinowi Firthowi.[/b]

Od dawna chciałam się z nim spotkać na planie. Potem okazało się, że on również miał ochotę zagrać ze mną. Cieszyliśmy się na tę współpracę i może dlatego wszystko się dobrze ułożyło. A nie mieliśmy dużo czasu, żeby się zaprzyjaźnić. Przed zdjęciami spotkaliśmy się tylko raz, w holu hotelowym. Była niedziela. Pogadaliśmy, a już we wtorek stanęliśmy razem przed kamerą. Czasem tak się w tym zawodzie zdarza.

[b]Lubi pani grać?[/b]

Mam mnóstwo zajęć i wielką wagę przywiązuję do swojego życia rodzinnego. Ale bez aktorstwa czułabym się znacznie mniej szczęśliwa i spełniona.

[b]Czy należała pani do tych nastolatek, które „od zawsze” chciały być aktorkami?[/b]

Tak i nie. Nie, bo byłam małą, chudą dziewczynką w wielkich okularach. Na dodatek rudą, niewysportowaną i z poczuciem obcości, bo mój ojciec był sędzią wojskowym, stale zmienialiśmy miejsce zamieszkania i nigdzie nie czułam się u siebie. A tak, bo to najczęściej takie właśnie samotne brzydule-fajtłapy marzą, by rozkwitnąć na scenie i stać się obiektem zachwytów. Więc i ja marzyłam, choć nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że mogę kiedyś grać w filmach, spotykać się z wielkimi artystami i chodzić po czerwonych dywanach. Chciałam występować w jakimś teatrze. I, prawdę powiedziawszy, też wydawało mi się to wówczas dość nierealne. Od swoich kompleksów uciekałam w książki. Powoli moje zainteresowanie literaturą i sztuką zrodziło ciekawość kina. Dlatego na uniwersytecie w Bostonie zaczęłam uczuć się aktorstwa.

[b]Po studiach przez prawie dziesięć lat grała pani w soap-operach, m.in. bardzo popularnej w USA serii „As the World Turns”. Jak pani ten okres wspomina?[/b]

Praca w telewizyjnych tasiemcach może nauczyć rzetelności, pracowitości i punktualności. A także samodzielności. W soap-operach nikt nie ma czasu, żeby dyskutować na temat postaci czy sytuacji. Dostajesz tekst i masz go zagrać. Sam musisz się przygotować.

[b]Mam wrażenie, że przełomem w pani karierze była rola w filmie Roberta Altmana „Na skróty”.[/b]

Nie bardzo wiem, co to znaczy „przełom”, czy jak mówią niektórzy „punkt zwrotny” w karierze aktorskiej. Może czasem powodzenie przychodzi nagle i aktor czuje, że jedna rola wyniosła go do góry. Ale w moim przypadku szło bardziej płynnie. Nie było wielkiej trampoliny, od której odbiłam się, żeby wyskoczyć w górę. Ciężko pracowałam. Obraz „Na skróty” był ważny, ale to był film zespołowy. Kilkunastu aktorów miało w nim równorzędne role. Może dlatego nie poczułam przełomu, choć potem rzeczywiście zaczęłam dostawać coraz ciekawsze propozycje. Wówczas liczyło się dla mnie spotkanie z Altmanem.

[b]To była chyba jedna z najważniejszych osób w pani zawodowym życiu...[/b]

I to jeszcze zanim los pozwolił mi z nim pracować. Dzięki niemu uwierzyłam w swój zawód. Jeszcze jako studentka uniwersytetu bostońskiego, w 1977 roku obejrzałam „Trzy kobiety”. Odtąd żyłam w kulcie jego filmów. Proszę sobie wyobrazić, co poczułam, gdy piętnaście lat później usłyszałam w słuchawce: „Dzień dobry, mówi Bob Altman. Wiesz, kim jestem?”. Zaczęłam się śmiać, bo myślałam, że któryś z moich przyjaciół robi sobie żarty. Kiedy dotarło do mnie, że to naprawdę Altman, wyrosły mi skrzydła. Potem pracowaliśmy razem przy „Kto zabił ciotkę Cookie?”. Kiedy umarł, poczułam ukłucie w sercu.

[b]Dzisiaj ma pani w dorobku cztery nominacje do Oscara. Pracowała pani ze świetnymi reżyserami: Ridleyem Scottem, Paulem Thomasem Andersonem, braćmi Coen, Stevenem Spielbergiem, Lasse Hallstromem, Stephenem Daldrym, Fernando Meirellesem. Czego pani oczekuje od reżysera?[/b]

Jasnej wizji, co chce osiągnąć. Kiedy na planie ktoś mi powie: „Tego i tego oczekuję od sceny”, wiem, jak mam grać. Poza tym reżyser musi umieć dobrze dobierać aktorów. Nie wystarczy obsadzić role najlepszymi, trzeba jeszcze wyczuć, czy połączy ich „chemia”.

[b]Stworzyła pani na ekranie całą galerię postaci nieprzystosowanych – grała kobiety zestresowane, cierpiące z powodu bezdzietności, narkomanki, osoby niedające sobie rady z życiem.[/b]

Poczucie dramatyzmu życia wyniosłam z domu. Ojciec, jak wspomniałam, był sędzią wojskowym, matka – pracownikiem społecznym. Stale ocierałam się o ludzkie tragedie. Ale nie sądzę, żebym była przywiązana jedynie do ciemnej strony człowieka. Lubię w różnych opowieściach szukać nadziei, jasności.

[b]Od czasu „Boogie Nights” chętnie gra też pani matki.[/b]

Te role są mi bliskie. W końcu większość z nas wcześniej czy później decyduje się urodzić dziecko. Nie ma w tym nic niezwykłego. To część ludzkiego życia. I część mojego, bo mam dwoje dzieci.

[b]A pani role w hitach w rodzaju „Zaginiony świat. Jurassic Park” czy „Hannibal”?[/b]

Przygody, dzięki którym aktor może wzmocnić swoją popularność i wesprzeć nazwiskiem mniej oczywiste projekty. A czasem wielkie wyzwania. Takie jak w „Hannibalu”, gdzie dostałam rolę w spadku po Jodie Foster. Dziennikarze pytali, czy nie boję się porównań. Gdybym się bała, wyszłabym na plan sparaliżowana. Postanowiłam nie naśladować jej gry, tylko być sobą.

[b]Mówi pani o skromniejszych projektach. Czy ostatni kryzys finansowy się na nich nie odbił?[/b]

Oczywiście, że tak. Jeszcze niedawno nie było tak trudno zebrać na film 5 milionów dolarów. Dzisiaj taka suma jest duża, bo kino niezależne zawsze opierało się na niespecjalnie zamożnych sponsorach, a oni w kryzysie ucierpieli. Wiele interesujących projektów rozpada się. A jeśli uda się doprowadzić do zdjęć, coraz częściej zdarza się, że trzeba nakręcić film w trzy, cztery tygodnie. Zdjęcia do „A Single Man” trwały tylko 21 dni!

[b]Zagrała pani w dwóch filmach swojego męża Barta Freundlicha. Jak układa się współpraca z bliską osobą?[/b]

Nam bardzo dobrze. Bart jest profesjonalistą, zamieniamy się z małżeństwa w parę reżyser-aktorka. I miło, że możemy być dłużej ze sobą, także w pracy. W „Trust the Man” wystąpiły także nasze dzieci. Tak naprawdę chyba musiały, bo gdy oboje pracowaliśmy, kto miał się nimi zajmować?

[b]Chciałaby pani, żeby zostały aktorami?[/b]

Za wcześnie o tym mówić. Liv ma 7 lat, a Caleb 12. Nie wiem, co będą chciały robić w przyszłości. Wiem jedno. Nie cierpię, gdy pytane o przyszłość maluchy odpowiadają: „Chcę być sławny”. Wszystko się we mnie wtedy burzy. Mówię: „Dziecko, powiedz, że chcesz byś lekarzem, strażakiem, pisarzem, hydraulikiem. Sława to nie zawód”.

[b]Jednak dzieci celebrytów zwykle też chcą być sławne. Są przyzwyczajone do luksusów i oklasków.[/b]

Koszmar. Nasze dzieci żyją zwyczajnie. Chodzą do normalnych szkół, jeździmy po Nowym Jorku metrem, mamy w Greenwich Village swoje ulubione restauracyjki. Liv nie nosi sukienek od Donny Karran. Idziemy razem na zakupy, buszujemy w H&M, a potem jeszcze Liv ma do mnie pretensje, że jestem rozrzutna.

[b]Brzmi zadziwiająco normalnie.[/b]

A jak ma brzmieć?

[b]Bardziej gwiazdorsko. Niespełna trzyletnia Suri Cruise chodzi w butach na obcasach i ma ubrania za setki tysięcy dolarów.[/b]

Moje dzieci nie mają po kim przybierać gwiazdorskich póz. Żyjemy jak wiele rodzin. Gdy nie pracuję, sama robię zakupy, gotuję, urządzam przyjęcia dla dzieci. Nie przywiązuję wielkiego znaczenia do swojego wyglądu, najlepiej czuję się w dżinsach i T-shircie. Nie lubię też mocnego makijażu. Im jestem starsza, tym bardziej go unikam. Mam wrażenie, że starsze panie ubrane i wymalowane jak lalki wyglądają śmiesznie. Zamiast botoksu i operacji plastycznych wolę pójść na zajęcia jogi albo włożyć dres i pobiegać. A producentom często stawiam beznadziejne warunki w rodzaju: „Do Europy mogę wyjechać tylko w lecie, podczas szkolnych wakacji”.

[b]Ma pani jakieś hobby?[/b]

Kupuję piękne fotogramy. Uwielbiam fotografię narracyjną. Zresztą, kiedy sama mam sesję zdjęciową, nie znoszę, gdy ktoś mi mówi: „Po prostu bądź sobą, wyglądaj pięknie”. Chcę, by zdjęcie żyło. Wielcy fotografowie mody zachowują się często jak reżyserzy albo pisarze. Nie fotografują sukienki, butów czy marynarki. Opowiadają historie.

[b]A czym jest dla pani pisanie?[/b]

Bardzo je lubię. Napisałam trzy książki dla dzieci, teraz piszę czwartą. Pierwszą „Freckleface Strawberry” wydałam dwa lata temu. Wszystkie opowiadają o wyobcowanej, małej, rudej dziewczynce, która marzy, by być taka jak inni.

[b]To o pani?[/b]

A jak pani myśli?

[ramka][b]Julianne Moore[/b]

Ma znakomity czas. Za rolę w „A Single Man” Toma Forda dostała właśnie nominację do Złotego Globu. Być może to preludium do nominacji oscarowej, już piątej w karierze. Urodziła się 3 grudnia 1960 roku w Fayettville w Północnej Karolinie. Razem z rodziną nieustannie zmieniała miejsce pobytu. Praca ojca, sędziego wojskowego, rzucała ich w różne zakątki świata: od Niemiec do Panamy. Po studiach aktorskich w Bostonie przeniosła się do Nowego Jorku. Pracowała jako kelnerka, potem grała w telewizyjnych soap-operach. Na ekranie zaczęła się pojawiać regularnie w latach 90. Dziś jest gwiazdą. Występowała w głośnych przebojach, jak „Zaginiony świat. Jurassic Park” Spielberga, „Dziewięć miesięcy” Columbusa, „Psychol” Van Santa, „Big Lebowski” braci Coen, „Hannibal” Scotta, ale także w filmach artystycznych jak „Boogie Nights”, „Koniec romansu” Jordana, „Na skróty” i „Kto zabił ciotkę Cookie?” Altmana, „Magnolia” Andersona, „Godziny” Daldry’ego czy „Daleko od nieba” Haynesa. Jest żoną reżysera Barta Freundlicha, z którym ma dwoje dzieci.[/ramka]

[b]Rz: Film Toma Forda „A Single Man” od czasu swoich pierwszych pokazów na ostatnim festiwalu w Wenecji jest wymieniany jako jeden z poważnych kandydatów do Oscarów. Ford zasłynął jako projektant mody, ale za kamerą stanął po raz pierwszy. Nie bała się pani współpracy z tak niedoświadczonym reżyserem?[/b]

Znamy się od lat. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1998 roku, projektował wówczas dla mnie strój. Był profesjonalny, a jednocześnie przyjazny. Potem od czasu do czasu widywaliśmy się. Aż niedawno przysłał mi scenariusz. No cóż, gdy przyjaciel składa ci jakąś propozycję, zawsze myślisz: „Boże, a jak tekst będzie niedobry? Przecież nie chcę mu odmawiać...”. Ale z „A Single Man” nie miałam problemu, bo od razu zrobił na mnie wielkie wrażenie. Współpracy z Tomem, mimo jego braku doświadczenia, też się nie obawiałam. Panuje stereotyp, że ktoś, kto żyje w świecie mody, musi być płytki i próżny. Daje się porwać blichtrowi i ślizga po powierzchni świata. Ale Tom jest człowiekiem niezwykle wrażliwym i myślącym. Dlatego natychmiast wysłałam do niego e-maila: „Wchodzę w to.”

Pozostało 90% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu