Michael Winterbottom jest twórcą, który zawsze śledził choroby współczesnego świata. Zrobił filmy o korespondentach wojennych w Sarajewie („Aleja snajperów”), o uchodźcach z Afganistanu („Na tym świecie”), o zamordowanym w Pakistanie dziennikarzu „The New York Times” („Cena odwagi”).
W dokumencie „Doktryna szoku” przeniósł nawet na ekran ostatnią książkę Naomi Klein o wykorzystywaniu sytuacji kryzysowych przez polityków i ekonomistów. A teraz na na berlińskim festiwalu pokazał coś zupełnie innego: „The Killer Inside Me”. Sfilmował mroczną powieść Jima Thompsona z 1952 roku.
Po raz pierwszy ten angielski reżyser kręcił film w Stanach. I wystąpiły w nim gwiazdy: Casey Affleck, Jessika Alba, Kate Huston. — Nie było to jednak całkiem hollywoodzkie doświadczenie — śmieje się Winterbottom. — Brakowało nam pieniędzy, a zdjęcia robiliśmy nie w Los Angeles, lecz w Oklahomie.
„The Killer Inside Me” nie jest zwykłym kryminałem. Film o sadystycznym psychopacie poraża okrucieństwem. Lou Ford zabija bez zmrużenia oka, trochę jak Javier Bardem w „To nie jest świat dla zwykłych ludzi”. Ale bohater z filmu Coenów był wynajętym mordercą, Ford morduje bliskich, którzy go kochają. A Winterbottom pokazuje zbrodnię z bliska. Kolejne zbrodnie kamera rejestruje potwornie werystycznie, niczego widzom nie oszczędzając.
— Uważam, że uczciwiej jest pokazywać gwałt w całej brutalności i ohydzie niż łagodzić jego obraz tak, że zabójstwo staje się niemal poematem – mówi reżyser. Oglądanie przemocy i śmierci nie powinno przynosić przyjemności.