Wiedza o fenomenalnym „Zapisie socjologicznym" Zofii Rydet jest w środowisku dość powszechna, ale jeszcze do niedawna była ona artystką nieco lekceważoną. Dopiero ostatnie lata, wraz z dowartościowaniem dokumentu, przyniosły wyraźną zmianę rangi jej twórczości.
„Zapis socjologiczny" (1978 – 1990) to jeden z najbardziej niezwykłych projektów w polskiej fotografii. Rydet przez kilkadziesiąt lat jeździła z aparatem po Polsce, portretując ludzi w ich otoczeniu: od Podhala po Suwalszczyznę. Pozostawiła kilkanaście tysięcy zdjęć, przedstawiających ludzi zainstalowanych w domowym otoczeniu: pośród sprzętów, mebli, dywanów, obrazów, a także roślin i zwierząt. Fotografie Rydet są czarno-białe, nie zawsze perfekcyjne technicznie.
Porównywane często ze słynnym projektem Sandera, realizowane wg pewnego kompozycyjnego klucza, pozbawione są jednak schematu, który nadawałby im formalną identyczność. To, co uderza u Rydet, to nieustająca świeżość spojrzenia, głęboki i autentyczny kontakt, jaki nawiązuje ze swoimi bohaterami. „Zapis" jest świadomą artystyczną kreacją, a jednocześnie zawiera cechy typowe dla dokumentu: jest systematycznym, choć subiektywnym opisem świata. Prezentacja w Galerii Starmach to największy jak dotąd pokaz „Zapisu...", wielka w tym zasługa od lat zaangażowanego w propagowanie jej twórczości Andrzeja Różyckiego.
„Stefania Gurdowa. Klisze przechowuje się" to jedno z odkryć Miesiąca Fotografii, kuratorski projekt Andrzeja Kramarza i Agnieszki Sabor. W 2007 r. w Dębicy odnaleziona została spuścizna fotograficzna po właścicielce kilku przedwojennych zakładów fotograficznych – Stefanii Gurdowej (1888 – 1968). Unikaowy zbiór ponad 1200 szklanych negatywów, z czego większość to portrety, datowane na lata 1923 – 1937.
Na większości negatywów znajdujemy zestawione obok siebie dwa wizerunki, prawdopodobnie właścicielka atelier czyniła tak z oszczędności. Spotykają się, zupełnie przypadkowo, cyrkowy atleta i ortodoksyjny żyd, biedacy i przedstawiciele mieszczaństwa. Ale także rodzeństwa, małżonkowie, ludzie szpetni i urodziwi, starzy i młodzi. Reguł brak. Gurdowa była świetnym fachowcem, ale nie w perfekcji rzemiosła jej siła. W sztywno, bez uśmiechu pozujących postaciach jest dziwna, niepokojąca nieuchronność, nieadekwatna do banalnej wizyty w zakładzie fotograficznym świadomość losu. Wybitny polski fotografik Jerzy Lewczyński porównał te zdjęcia do portretów ludzi w Oświęcimiu. Wystawa w synagodze Kupa pokazuje także, jak współczesny kontekst zmienia znaczenia fotografii – niespełna kilkadziesiąt lat temu konwencjonalnej i zwyczajnej.