Rz: Należy pan do narodu, którego historia nie oszczędzała. Nic więc dziwnego, że od początku śledził pan w swoich filmach jej meandry. A jaki jest dzisiaj pana stosunek do przeszłości? Uważa pan ją za skarbnicę mądrości czy obciążenie?
Theo Angelopoulos:
Ciągle wyrównuję rachunki z historią, a jednak nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Czasem myślę, że jesteśmy podmiotami dziejów i mamy wpływ na ich bieg. Częściej jednak mam wrażenie, że to one zmieniają nas i nasze życie. Sam żyłem w niespokojnych czasach, przeszedłem przez doświadczenia II wojny światowej i dwóch wojen domowych w Grecji. Moje osobiste losy w dużej mierze zależne były od historii. Czy stała się ona dla mnie obciążeniem? Z pewnością. Ale jednocześnie ukształtowała mnie i stworzyła. Także jako artystę. Dlatego odprawiam w swoich filmach różne egzorcyzmy, próbuję odciąć się od przeszłości, a jednak nie potrafię od niej uciec.
Pana bohaterowie są wiecznymi tułaczami.
Grecja od czasów antycznych ciągle walczyła o wolność i niezawisłość. Przeżyliśmy okupację rzymską i trwającą kilka wieków okupację turecką. Od zarania dziejów bywaliśmy banitami i historia najnowsza też nam tego nie oszczędziła. Nie przez przypadek nasze wielkie dzieło – „Odyseja” Homera – jest opowieścią o podróży i powrocie. Droga w nieznane zawsze była naszym przeznaczeniem. Ale przecież te podróże pomagają nam poznać siebie. I docenić wartość domu.