[b]Rz: Kilka dni temu tysiące Polaków hucznie świętowały 90. rocznicę odzyskania niepodległości. Chodzili na parady, do muzeów, na pikniki i rekonstrukcje bitew. Tylko do kina nie było na co iść. Marzy mi się zawsze przy tych okazjach premiera dużego polskiego historycznego filmu. [/b]
Mamy momenty w historii, o których można zrobić film. Monte Cassino, wojna z bolszewikami w 1920, obrona Tobruku, bitwa pod Lenino, długo by wymieniać. Ale przede wszystkim powstanie warszawskie. To wydarzenie mieści w sobie wszystko, co ważne w naszej najnowszej historii. To najważniejszy temat historyczny, który nie został rozliczony. Wręcz pozostał nieznany dla większości Polaków.
[b]W telewizji miliony widzów oglądają spektakle TVP o rotmistrzu Pileckim czy aferze mięsnej. Oglądają seriale historyczne, jak „Twierdza szyfrów” czy „Czas honoru”. To może telewizja wypełni tę lukę: brak polskiego kina historycznego. [/b]
Ale na razie te seriale są słabsze niż na przykład kiedyś „Stawka większa niż życie” czy „Polskie drogi”. To milowy krok wstecz. Jak widzę w „Twierdzy szyfrów” amerykańskiego żołnierza, który w 1945 roku strzela z krótkiej strzelby (tzw. shot-guna) zamiast z automatycznego karabinka Garand M1 – wyłączam telewizor. Tak samo jak w „Czasie honoru” scenarzyści każą mówić jednemu z bohaterów „Ten gestapowiec!” na oficera Wehrmachtu. To znaczy, że albo reżyser i producent czegoś nie wiedzą, albo, co bardziej prawdopodobne, wiarygodność, czyli w tym wypadku jakość, w ogóle nikogo nie obchodzi. To jest psucie rynku, utrwalanie złych obyczajów. Co innego w teatrze TVP. Bardzo lubię oglądać tę scenę faktu, spektakle o najnowszej historii powojennej komunistycznej Polski, o aferze mięsnej, o zbrodniach komunistycznego reżimu. To ma przede wszystkim wypełnić białe plamy naszej historii i może być kręcone na wideo. Film fabularny wymaga zupełnie innych środków.
[b]Dla widzów film historyczny to musi być wielkie widowisko. Tysiące statystów maszerujących po ekranie, inscenizacja bitew i tak dalej.[/b]