Powstanie za 70 milionów

- Mamy momenty w historii, o których można zrobić film. Monte Cassino, wojna z bolszewikami w 1920, obrona Tobruku, bitwa pod Lenino, długo by wymieniać. Ale przede wszystkim powstanie warszawskie - mówi Juliusz Machulski w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Publikacja: 22.11.2008 00:12

Powstanie za 70 milionów

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

[b]Rz: Kilka dni temu tysiące Polaków hucznie świętowały 90. rocznicę odzyskania niepodległości. Chodzili na parady, do muzeów, na pikniki i rekonstrukcje bitew. Tylko do kina nie było na co iść. Marzy mi się zawsze przy tych okazjach premiera dużego polskiego historycznego filmu. [/b]

Mamy momenty w historii, o których można zrobić film. Monte Cassino, wojna z bolszewikami w 1920, obrona Tobruku, bitwa pod Lenino, długo by wymieniać. Ale przede wszystkim powstanie warszawskie. To wydarzenie mieści w sobie wszystko, co ważne w naszej najnowszej historii. To najważniejszy temat historyczny, który nie został rozliczony. Wręcz pozostał nieznany dla większości Polaków.

[b]W telewizji miliony widzów oglądają spektakle TVP o rotmistrzu Pileckim czy aferze mięsnej. Oglądają seriale historyczne, jak „Twierdza szyfrów” czy „Czas honoru”. To może telewizja wypełni tę lukę: brak polskiego kina historycznego. [/b]

Ale na razie te seriale są słabsze niż na przykład kiedyś „Stawka większa niż życie” czy „Polskie drogi”. To milowy krok wstecz. Jak widzę w „Twierdzy szyfrów” amerykańskiego żołnierza, który w 1945 roku strzela z krótkiej strzelby (tzw. shot-guna) zamiast z automatycznego karabinka Garand M1 – wyłączam telewizor. Tak samo jak w „Czasie honoru” scenarzyści każą mówić jednemu z bohaterów „Ten gestapowiec!” na oficera Wehrmachtu. To znaczy, że albo reżyser i producent czegoś nie wiedzą, albo, co bardziej prawdopodobne, wiarygodność, czyli w tym wypadku jakość, w ogóle nikogo nie obchodzi. To jest psucie rynku, utrwalanie złych obyczajów. Co innego w teatrze TVP. Bardzo lubię oglądać tę scenę faktu, spektakle o najnowszej historii powojennej komunistycznej Polski, o aferze mięsnej, o zbrodniach komunistycznego reżimu. To ma przede wszystkim wypełnić białe plamy naszej historii i może być kręcone na wideo. Film fabularny wymaga zupełnie innych środków.

[b]Dla widzów film historyczny to musi być wielkie widowisko. Tysiące statystów maszerujących po ekranie, inscenizacja bitew i tak dalej.[/b]

Prawda jest bardziej skomplikowana. Film historyczny odtwarza rzeczywistość, której już nie ma. Dlatego filmem historycznym jest nawet ten, który właśnie nakręciłem: „Ile waży koń trojański?”. Częściowo dzieje się w 1987 roku, a takiej Warszawy już nie ma. Mieliśmy ogromne kłopoty, żeby znaleźć osiedle bloków z tamtych lat, które można by fotografować, obracając kamerę o 360 stopni. Gdzie nie ma budynków po renowacji, pstrokatych kolorów, nowoczesnych szyldów.

[b]Dlaczego Polakom z takim trudem idzie kręcenie filmów o własnej historii?[/b]

Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. W PRL wystarczało, że cenzura i Naczelny Zarząd Kinematografii zatwierdził scenariusz i kurek z pieniędzmi się odkręcał. Dziś tak się nie da. Nie ma wprawdzie cenzury, ale nie ma także wystarczających funduszy, zwłaszcza na kino historyczne. W dodatku nie ma doświadczonych fachowców, bo prawdziwych filmów historycznych od dawna się w Polsce nie robi. Zanikła sztuka patynowania mundurów, budynków. Dbałość o militarne szczegóły. Myślimy o sobie, że jesteśmy europejską kinematografią, a to nieprawda. Przeciętny europejski film kosztuje dwa miliony euro – nasz trzy miliony złotych. Przy dużych produkcjach dysproporcja jest porażająca. Widziałem ostatnio film w Hiszpanii o wydarzeniach z 3 maja 1809 roku, kiedy mieszkańcy Madrytu rzucili się na oddziały francuskie na placu Puerta del Sol i wybuchło powstanie przeciwko Napoleonowi. Film kosztował 40 milionów euro, a reżyser i tak musiał wykreślać niektóre sceny ze scenariusza, bo mu nie starczało budżetu.

[b]No to o czym my rozmawiamy. Nigdy nie będzie stać polskiego kina na filmy kosztujące 40 milionów euro. Możemy o takim kinie po prostu zapomnieć.[/b]

Nie traćmy nadziei. Wydaje mi się, że potrafimy się zdobyć na taki patriotyczno-kinematograficzny wysiłek i znajdą się pieniądze na film o powstaniu warszawskim. To nie może być film tani, bo wyjdzie z tego popularyzatorski gniot. A takiego filmu o powstaniu lepiej w ogóle nie zaczynać. Przeczytałem wypowiedź jednego z kolegów reżyserów, który uważa, że „ważne, żeby to był film dobry, a nie drogi”. To tak jakby powiedzieć o statku kosmicznym – nieważne, żeby był drogi, byleby doleciał na Księżyc. Tak rozumując, nie posuniemy sprawy naprzód. Film o powstaniu powinien powstać, choćby dlatego, żeby dać świadectwo historii. Nie było w Polsce dotąd filmu o powstaniu bez ingerencji komunistycznej cenzury.

[b]Księgarnie są zawalone książkami o powstaniu.[/b]

To prawda, że historię najlepiej poznawać poprzez książki. Jednak poruszający, widowiskowy film jak żadne inne medium przemawia do wyobraźni.

[b]Ile pieniędzy potrzeba na taki film?[/b]

Według moich bardzo wstępnych obliczeń 60 – 70 milionów złotych to absolutne minimum. Tu nie będzie taryfy ulgowej. Widz świetnie zna światowe i europejskie standardy. Warszawa, domy, ludzie, broń, mundury muszą wyglądać wiarygodnie. Widz nie da sobie dziś wcisnąć tandety. Jest tyle kanałów historycznych i tematycznych, które pokazują poprzez dokumentalne filmy, jak to wyglądało. Widzimy, jak brudni, zakurzeni byli żołnierze. Jakie mieli sfatygowane mundury. Nawet feldmarszałek Rommel. Jak wyglądają czołgi w czasie walki. I potem, jak w polskim kinie oglądam oficerów w Katyniu w mundurach prosto z pralni chemicznej, nie wierzę w całą tę tragiczną historię. To mi rozbija magię oglądania. To są te rzeczy, które kosztują. Autentyzm kosztuje.

[b]To skąd wziąć takie pieniądze? Z budżetu państwa?[/b]

Może nie z budżetu państwa, ale z budżetu wielkich państwowych koncernów jak Orlen czy KGHM, które wydają rocznie krocie na reklamę. Jeśli cztery takie firmy wyłożyłyby po 20 milionów złotych – mamy budżet na film o powstaniu.

[b]Czy naprawdę pieniądze są jedynym wytłumaczeniem? A może po prostu wystawne filmy historyczne powstawały, póki aktywni byli reżyserzy tacy jak Jerzy Hoffman czy Andrzej Wajda, a młodych reżyserów to nie interesuje. Starzy mistrzowie mieli swoje historyczne pasje. Młodzi już chyba nie.[/b]

Nie wiem, na ile to brak zainteresowania, a na ile ekonomiczna autocenzura. Jeśli ktoś obawia się, że nie znajdzie pieniędzy na taki film, to nawet go nie proponuje.

[b]Może problem tkwi w tym, że młodzi woleliby najwyżej, by teraz dekonstruować historię, wywoływać skandale, jak autor kontrowersyjnego scenariusza o Westerplatte.[/b]

Problem z Westerplatte nie leży w tym, czy można nakręcić krytyczny film o jego obrońcach czy nie, tylko że eksperci Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej przyznali dotację człowiekowi, który nigdy w życiu nie stał za kamerą! On nawet gdyby się najlepiej starał, to film i tak byłby klęską. Tu cudów nie ma. Reżyser filmowy to jest bardzo poważny zawód. Ten projekt niejako ontologicznie skazany był na fiasko. Oczywiście żaden z dziennikarzy piszących o filmie tego aspektu nie poruszył. Mam wrażenie, że krytycy filmowi ciągle za mało wiedzą na temat produkcji filmowej. Gdyby pan Chochlew przyszedł do mnie z najlepszym nawet scenariuszem, zaproponowałbym mu, żeby najpierw został asystentem, żeby się czegoś nauczył.

[b]Ale kłótnia o scenariusz o Westerplatte pokazała inny problem. Skoro państwo daje pieniądze na filmy, to przecież ma prawo decydować, na jakie scenariusze idą pieniądze z dotacji.[/b]

Uważam, że państwo nie powinno się merytorycznie wtrącać do scenariuszy. Oczywiście może nie przyznać pieniędzy. I tyle. Jeśli zdecyduje się, że przyznaje, to niech już się potem nie wtrąca. Ale to raczej postulat do ekspertów PISF, żeby mieli więcej wyobraźni przy ocenianiu projektów. Z tym Westerplatte to było rzeczywiście kuriozum.

[b]A jak nie przyzna?[/b]

To trzeba szukać sponsorów i robić taki film, na jaki ma się ochotę. Wolna droga.

[b]I wolno dekonstruować?[/b]

Wolno.

[b]Sam pan trochę dekonstruował historię w swoim filmie „Szwadron” z 1992 r. Skończyło się to ambitną porażką. To chyba zbyt duże zaskoczenie dla widza, bo opowiadał pan o powstaniu styczniowym z perspektywy rosyjskiego oficera.[/b]

Gdybym wtedy nie zrobił tego filmu, to nigdy bym nie zrobił. Byłby za drogi. Od strony wiarygodności wizualnej to bardzo udany film, za mało wysiłku włożyłem w prace scenariuszowe. Proza Rembeka wydawała mi się gotowa do przeniesienia na ekran. Nie była. Powinienem lepiej napisać scenariusz. Film kosztował wtedy milion dolarów. Dziś to często za mało na współczesny film debiutanta! Zresztą „Szwadron” miał pecha. Był robiony jakby pod złą gwiazdą. Wypadek na planie, przy którym został ranny operator i uszkodzona kamera Cinemascope, spowodował, że musieliśmy czekać tydzień na wznowienie zdjęć. Aż z Paryża przyjedzie nowa kamera. I czekaliśmy. Wszyscy aktorzy, szwadron dragonów, 120 koni na zdjęciach pod Krakowem. To musiało kosztować. Wpadliśmy w długi. Studio Zebra o mało co przestałoby istnieć. Ale coś się jednak udało.

[b]Sam pan mówił wcześniej, że oprócz pieniędzy liczą się także umiejętności i zaplecze, z którym u nas krucho. Skoro specjaliści od rekwizytów wymarli, a polskie kino nie ma pieniędzy, to może nie warto się napinać. Może trzeba robić polskie filmy historyczne z dużym hollywoodzkim producentem. Może my tego po prostu nie umiemy robić? Jak patrzę na efekty specjalne w „Ogniem i mieczem”, to mnie zęby bolą.[/b]

To wszystko, o czym pan mówi, można kupić albo wynająć. Amerykanie czy Anglicy nie robią tajemnicy z tego, jak robić takie filmy. Trzeba czołgi niemieckie sprowadzić z zagranicy. Z Anglii albo Czech. Kostiumy z magazynów w Wiedniu, Londynie czy Pradze. To wszystko jest możliwe, tylko kosztuje. A co do umiejętności… Myślę, że dałbym sobie radę nie gorzej od amerykańskiego reżysera.

[b]W koprodukcji byłoby łatwiej. [/b]

I może jakaś dystrybucja międzynarodowa od razu.Po pierwsze jakoś nikt stamtąd się nie pcha, żeby robić polskie tematy historyczne. Poza tym wiem, czy chciałbym oglądać Hugh Granta jako np. Krzysztofa Baczyńskiego. Gdyby rzeczywiście Mel Gibson przyjechał i zagrał Jana III Sobieskiego, to mogłaby być komedia wszech czasów. Filmy o naszej historii, o naszych sprawach muszą być po polsku. Kiedy w „Pianiście” żydowscy mieszkańcy getta mówili „Bring me Bronek here”, to mnie bolały zęby. Na szczęście pod koniec filmu bohater był sam i bardzo mało mówił i to uratowało tę historię. Ale przede wszystkim Polański mógł zrobić ten wspaniały film, bo jest Polakiem, który zna nasze sprawy. Za Mela Gibsona uprzejmie dziękuję. Tak jak my nie potrafilibyśmy dobrze zrobić filmu o wojnie na Pacyfiku, tak Amerykanie nie daliby rady z filmem o powstaniu. Jan Nowak-Jeziorański wielokrotnie odmawiał hollywoodzkim studiom praw do sfilmowania „Kuriera z Warszawy”. Oni przecież tego w ogóle nie rozumieją. Najlepszym dowodem jest beznadziejny film Volkera Schloendorfa o „Solidarności”. On kompletnie nic z tego nie rozumie. I nic dziwnego.

[b]Jeziorański pozwolił panu na kręcenie serialu na podstawie swoich wspomnień, ale film nigdy nie powstał.[/b]

Walczę o ten projekt od 1988 r. i dzięki temu wiem, jak złudne jest liczenie na zagranicznych partnerów. Byłem z tym scenariuszem wszędzie – w BBC, w Channel 4, rozmawiałem z Davidem Puttnamem, legendarnym producentem filmów „Misja”, „Rydwany ognia”, „Pola śmierci”. Bardzo chciał pomóc, ale nic z tego nie wyszło. Tak jak nikogo nie interesowały sprawy polskie w czasie II wojny światowej, tak nie interesuje także film o tych sprawach, tym bardziej o powstaniu warszawskim. Ja bym nie chciał zresztą zagranicznego koproducenta.

[b]Dlaczego?[/b]

Biedny koproducent zagraniczny mnie nie interesuje, bogaty byłby koproducentem większościowym i miałby za dużo do powiedzenia, a na to nie mógłbym się zgodzić z powodów wyłuszczonych powyżej. Mówiłby na przykład: „Tu bym chciał jeszcze dwie sceny bombardowań i walkę na pięści, no i oczywiście wątek romantyczny”. Gdyby to był producent niemiecki, chciałby pewnie też wątek dobrego żołnierza niemieckiego, który ratuje powstańców przed złymi niemieckimi żołnierzami.

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Tak jak w czasie powstania nie wolno na nikogo liczyć, musimy zrobić to sami, tylko że tym razem to się uda.

[b]Na jakim etapie są prace?[/b]

Powstały plany dekoracji plenerowej Warszawy. Być może ta dekoracja mogłaby zostać potem na stałe jako ekspozycja i filia Muzeum Powstania – do zwiedzania.

[b]O czym będzie film?[/b]

Bohaterem będzie miasto. Ludzie. Dowódcy powstania i prości żołnierze. Walki na Woli, przejście ze Starówki do Śródmieścia, ostatnia reduta na Solcu. Wszystko, co o powstaniu wiemy, tylko że trochę inaczej. Kiedy dostałem propozycję wyreżyserowania tego filmu, moim jedynym warunkiem było to, że chcę powstania bronić. Politycznie i militarnie. Tylko to mnie interesuje. My nie potrafimy dotąd odcedzić komunistycznej, antypowstaniowej propagandy od tego, czym naprawdę było powstanie. To będzie taki film jak „O jeden most za daleko”, tylko kręcony dzisiaj, współczesnymi środkami.

[b]A zakładając, że film o powstaniu zostanie nakręcony… To gdyby pojawił się przed panem wymarzony producent z magiczną różdżką i powiedział: „A teraz nakręcisz, co chcesz”, to co by pan chciał nakręcić?[/b]

Jeszcze jeden film o powstaniu warszawskim. Jeszcze lepiej.

[i]Juliusz Machulski (ur. 1955), reżyser i producent filmowy, autor kilku najlepszych komedii ostatniego trzydziestolecia („Vabank”, „Seksmisja”, „Kingsajz”), nakręcił także film o powstaniu styczniowym „Szwadron”. Od 1988 kieruje studiem filmowym „Zebra”. [/i]

[b]Rz: Kilka dni temu tysiące Polaków hucznie świętowały 90. rocznicę odzyskania niepodległości. Chodzili na parady, do muzeów, na pikniki i rekonstrukcje bitew. Tylko do kina nie było na co iść. Marzy mi się zawsze przy tych okazjach premiera dużego polskiego historycznego filmu. [/b]

Mamy momenty w historii, o których można zrobić film. Monte Cassino, wojna z bolszewikami w 1920, obrona Tobruku, bitwa pod Lenino, długo by wymieniać. Ale przede wszystkim powstanie warszawskie. To wydarzenie mieści w sobie wszystko, co ważne w naszej najnowszej historii. To najważniejszy temat historyczny, który nie został rozliczony. Wręcz pozostał nieznany dla większości Polaków.

Pozostało 95% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów