W ciągu swego życia wykonał wiele zdjęć – jego archiwum liczy ich dziesięć tysięcy, a mnóstwo przecież zaginęło. Niektóre zarekwirowali i spalili żołnierze, negatywy innych uległy zniszczeniu w ekstremalnych tropikalnych warunkach.
Mimo to zwykle był w stanie stwierdzić, czy jakaś fotografia jest jego autorstwa czy nie. W szkicu „Moja przygoda z fotografią” opublikowanym w albumie „Z Afryki” z 2000 r. pisał: „Skąd ta więź między fotografem a jego zdjęciem? Stąd, że zrobienie udanego fotogramu jest podobnym wysiłkiem i przeżyciem, co napisanie dobrego wiersza. Wymaga jednakiej koncentracji, wytrwałości, wyobraźni”.
Aparat – radziecką zorkę – zabrał już w pierwszą wielką podróż – do Indii. Wyruszył tam w 1956 r. Najstarsze reprodukowane w tomie „Ze świata” zdjęcia zostały wykonane rok później – w Ghanie i Kongu. Przedstawiają rybaków niosących sieć przez piach, w stronę ukrytej w cieniu wioski, mężczyzn robiących pranie w wartkim nurcie rzeki i matkę z dzieckiem przy piersi ufnie patrzącą w obiektyw. Jak zauważa w posłowiu Izabela Wojciechowska, opiekunka archiwum, fotografie te są bezcenne, bo nawet największe światowe agencje mają nieliczne zdjęcia z tego okresu.
Album „Ze świata” zawiera też dokumentację pierwszej po wojnie wyprawy Kapuścińskiego do rodzinnego Pińska. Polesie opuścił na początku wojny i tak zaczęło się jego wędrowanie. Gdziekolwiek był, miał ze sobą aparat. Robił zdjęcia w Chile, tuż przed wojskowym zamachem stanu, i w Ugandzie rządzonej przez szalonego i bezwzględnego Idi Amina. Fotografował niknące pod zwałami śniegu chaty Workuty i pomarańczową drogę laterytową pośród ciemnej zieleni palm gdzieś w Afryce.
Największe wrażenie robią na mnie zdjęcia z połowy lat 70., gdy zbierał materiał do książki „Jeszcze dzień życia”. Widzimy zwłoki na drodze. Jak pisał Kapuściński, w Angoli nie grzebali poległych i odór rozkładających się ciał był znakiem, że front jest blisko. Kolumna, w której jechał, zatrzymywała się, żołnierze wydobywali kanistry z benzyną, zbierali gałęzie, a potem kierowca strzelał z automatu w asfalt tak, by poszły iskry. Płomienie obejmowały trupa, co widać na zdjęciu „Całopalenie”.