W listopadzie 2008 roku przeprowadzono ekshumację zwłok generała Sikorskiego, ale naukowcy nie znaleźli śladów po kuli, uduszeniu lub truciźnie. Stwierdzili natomiast obrażenia typowe dla ofiar wypadków.
Warto pamiętać o tych twardych faktach, oglądając film Anny Jadowskiej. Reżyserka napisała scenariusz na podstawie ustaleń historyka Dariusza Baliszewskiego, który od lat lansuje tezę, że generała zamordowano. Według niego sprawcami zabójstwa byli polscy oficerowie służb specjalnych, którzy działali w porozumieniu z brytyjskimi specsłużbami. Powód? Polacy wywodzący się z dawnego obozu sanacji nie znosili generała (z wzajemnością). A Anglicy się bali, że ujawni dokumenty świadczące o zbrodni katyńskiej, co zagrozi sojuszowi aliantów z ZSRR. Oczywiście filmowcy nie muszą się trzymać naukowych ustaleń. Dlatego nic w tym złego, że Jadowska postanowiła przełożyć karkołomną tezę Baliszewskiego na język kina.
Mogło z tego powstać wciągające political fiction, które zachęcałoby do głębszego zainteresowania się tym okresem historii Polski. Niestety, powstał film dla idiotów. Pokraczny zlepek paradokumentu z rekonstrukcją zdarzeń i marnej intrygi kryminalnej.
Jest 4 lipca 1943 roku. Sikorski (Krzysztof Pieczyński) wraz z córką Zofią (Kamilla Baar) przybywa na Gibraltar. Są gośćmi brytyjskiego gubernatora Masona Macfarlane’a (Jerzy Grałek) domagającego się od generała katyńskich dokumentów.
Na Gibraltarze przebywa też kurier Jan Gralewski (Tomasz Sobczak), który – na polecenie polskiego oficera o nazwisku Biały (Łukasz Simlat) – ma ostrzec Sikorskiego przed zamachem. Generał nie wierzy Gralewskiemu. A ponieważ nie chce oddać dokumentów gubernatorowi, zostaje zamordowany wraz ze współpracownikami. Okazuje się, że na Gibralatrze przebywa też Biały, który... najpierw ruga jednego z podkomendnych, że o mało nie zdradził Gralewskiemu planów zamachu (!), a następnie sam usiłuje zabić... Gralewskiego (!).