Film kosztował aż 80 milionów dolarów, co oznacza, że twórcy zamarzyli, by stanąć w szranki z superprodukcjami z Hollywood.
„Trzy królestwa” nakręcił John Woo. Reżyser zasłynął opowieściami, które pod względem rytmu i choreografii bliższe były operze i baletowi niż filmom sensacyjnym. Jego styl miał wielki wpływ na azjatyckie i amerykańskie kino rozrywkowe. Od Woo pożyczali m.in. Tarantino oraz bracia Wachowscy, kręcąc „Matriksa”. Sam reżyser przeżywał chwile świetności w Hollywood w drugiej połowie lat 90., gdy zrealizował m.in. „Bez twarzy” i drugą część „Mission: Impossible”.
Niestety, w Ameryce nie mógł liczyć na scenariusze spełniające jego artystyczne ambicje. Nic zatem dziwnego, że wrócił do Chin, gdzie dostał do dyspozycji gigantyczny budżet i możliwość wyreżyserowania filmu na podstawie popularnej XIII-wiecznej powieści Luo Guangzhonga „Romans trzech królestw”.
Jest rok 208 naszej ery. Premier Cao Cao, który podporządkował sobie młodziutkiego cesarza z dynastii Han, pragnie dla siebie coraz większej władzy. Rusza więc z północy z 800 tysiącami żołnierzy na południe, by wymusić kapitulację władców tamtejszych królestw. Ci jednak okazują się nie tylko dzielnymi wojownikami, ale również bardziej przebiegłymi strategami niż chorobliwie ambitny polityk. Zamiast się poddać, stawiają mu zaciekły opór w bitwie pod Czerwonym Klifem.
Historyczne fakty zostały tutaj przybrane w mityczną otoczkę na wzór bohaterskiego eposu. Oglądamy więc pojedynki mistrzów miecza przeplatane taktycznymi zapasami między wrogimi armiami.