Jest nim odkrycie przez bohatera homoseksualnej tożsamości, decyzja o rozstaniu z rodzicami i życiu na własny rachunek. Jakoś nam to – widzom – jednak nie wystarcza, choć Lee to mistrz w opowiadaniu historii wymagających subtelnego oddania emocji postaci (wystarczy wymienić jego wybitne dzieła – „Burzę lodową”, „Tajemnicę Brokeback Mountain” i „Ostrożnie, pożądanie”).

Przygotowania do festiwalu i samo przedsięwzięcie oglądamy oczami Elliota Tibera (gra go komik Demetri Martin), przedstawianego jako osoba, dzięki której Woodstock Festival w ogóle się odbył (chłopak znalazł miejsce na farmie sąsiada). To zresztą kwestia wzbudzająca w Ameryce kontrowersje. Producent festiwalu Michael Lang (na ekranie wcielił się w niego charyzmatyczny aktor teatralny Jonathan Groff) podważa słowa Tibera przypisującego sobie sukces zorganizowania Woodstock na kartach własnej książki, na której oparli się twórcy filmu.

Elliot, malarz i dekorator wnętrz, czuje się w obowiązku pomagać rodzicom w prowadzeniu ich niedochodowego motelu – zakurzonego budynku bez wygód – kosztem życia prywatnego i artystycznej kariery. Matka (znakomita Imelda Staunton) jest wyjątkową zołzą i patologiczną sknerą, której jędzowaty charakter ukształtowały niedole pieszej (jak utrzymuje), głodnej i chłodnej wędrówki z Mińska do USA w poszukiwaniu lepszego życia. Ojciec to poczciwa dusza stłamszona przez domowy terror żony. Ale „Trzy dni pokoju i miłości” – tym hasłem reklamował się Woodstock – odmieniły egzystencję rodziny. Właśnie tak Lee starał się udowodnić, jak kontrkulturowy i kontestacyjny festiwal wpływał na jednostki.

I to mu się udało – metamorfoza Elliota wydaje się wiarygodna. Fantastyczna jest też atmosfera wykreowana na ekranie. Rzeczywiście odnosimy wrażenie, że oglądamy autentyczny Woodstock – tak przekonująco wyglądają tłumy młodych, pięknych i wolnych ludzi przelewające się po ekranie, wiele drobnych scen z nimi związanych. To także zasługa mnóstwa wątków pobocznych, tych niezwykle barwnych (awangardowa trupa teatralna i ochroniarz transwestyta, czyli blond wcielenie Lieva Schreibera) i mniej trafionych (Tisha w nijakiej interpretacji córki Meryl Streep Mamie Gummer). Sceny z udziałem setek statystów są realizatorskim majstersztykiem.

Ale boleśnie brak w filmie autentycznej woodstockowej muzyki, z której twórcy najwyraźniej programowo zrezygnowali. Wielka szkoda. [i] USA 2009, reż. Ang Lee, wyk. Demetri Martin, Imelda Staunton, Emile Hirsch, Paul Danooncert[/i]