Bohaterami opowieści jest troje ekscentrycznych muzyków, których drogi krzyżują się w szwajcarskich Alpach. – Wszystko zależy od miejsca, w jakim żyjemy. Dostrajamy się do niego. Gdybym mieszkał na pustyni, śpiewałbym inaczej niż tutaj – wyjaśnia Christian Zehnder.
Jodłowanie stało się jego pasją trochę przez przypadek. Chciał zostać barytonem w operze, ale realizację planów uniemożliwiła choroba. – Spowodowała częściową utratę pamięci i zdolności językowych – wspomina Christian i dodaje, że tekstów piosenek nie mógł zapamiętać. Spróbował więc jodłowania, do którego słowa nie są potrzebne, wystarczy mocny głos i umiejętność wyrażania za jego pomocą różnych emocji. – To mnie zmieniło. Zacząłem przekazywać uczucia, a to poruszało słuchaczy – wyjaśnia.
Christian daje regularnie koncerty, ale potrafi też samotnie usiąść na górskim szlaku, podziwiać zapierające dech w piersiach krajobrazy i nagle zacząć jodłować. Jak mówi: – Echo jest ważnym elementem naszej muzyki. Śpiewasz i otrzymujesz coś w zamian.
Jego starszy kolega po fachu Noldi Alder nie musi czekać na odpowiedź gór. Gdy rano otwiera drzwi domu i zaczyna jodłować, wtórują mu mieszkający nieopodal bracia i sąsiedzi. – Kiedy w górach rozlega się śpiew, wrażenie jest niesamowite. W pubie, gdy ktoś zaczyna jodłować, wszyscy milkną. Nie wiem, dlaczego? – zastanawia się. – Może ta muzyka skłania do rozmyślań o pierwotnych religiach, pradawnych wierzeniach?
Noldi z jodlowaniem zetknął się jako dziecko. Pochodzi ze słynnego klanu muzyków i razem z braćmi przez lata koncertował po całym świecie. Ubrani w ludowe stroje grali i śpiewali tradycyjne alpejskie melodie. Noldi postanowił pójść o krok dalej i zaczął eksperymentować. Dziś miesza jodłowanie z bardziej nowoczesnymi brzmieniami. Na braciach nie robi to jednak wrażenia.