W swoim debiucie fabularnym Park Jung-bum podjął niełatwy temat emigrantów z Korei Północnej, którzy próbują się odnaleźć w świecie południowokoreańskim. Bohater "The Journals of Musan" chce zbudować nowe życie w Seulu. Nie jest mu łatwo, bo nosi w sobie ponurą tajemnicę. Ima się różnych prac: rozlepia plakaty, dorabia w nocnym barze karaoke. Ale wszędzie jest źle traktowanym, pogardzanym intruzem. Pomiatany przez szefa, katowany przez konkurencję, swoje uczucia przenosi na białego pieska znajdę.
Obcość, tak dotkliwie odczuwana w "The Journals of Musan", była tematem wielu filmów z krakowskiego konkursu. W przejmującym "Lou" Australijki Belindy Chayko mała bohaterka nie ma żadnego kontaktu z zajętą romansami matką. Pustkę w jej życiu wypełni dziadek – tak samo samotny jak ona, powoli zapadający się w niebyt choroby Alzheimera.
W "Gun Hill Road" Rashaada Ernesta Greena mężczyzna wracający od domu po trzech latach więzienia musi się zmierzyć z problemami, które go przerastają: żona jest daleka i chłodna, a 17-letni syn stał się transwestytą. W "Small Town Murder Song" Eda Gassa-Donnelly'ego policjant badający sprawę morderstwa młodej kobiety walczy z własnymi demonami i namiętnościami. Obca w swoim otoczeniu jest też 20-letnia bohaterka "Pure" Lisy Langseth, która rzuca matce: – Nie chcę być taka jak ty. Dziewczyna szuka innego, lepszego świata, ale jej wchodzenie w dorosłość okaże się potwornie bolesne.
Małe jest interesujące
Poza stojącym na wysokim poziomie konkursem głównym można było w Krakowie obejrzeć tytuły z festiwali Sundance i Busan, nowe kino irlandzkie i niemieckie, świetne "Oblicza kobiet" z niekonwencjonalnym hiszpańskim filmem "80 dni" – o dwóch kobietach, które po siedemdziesiątce z desperacją próbują ułożyć sobie życie w lesbijskim związku.
– Małe festiwale są często bardziej interesujące niż giganty – powiedział mi w Krakowie Ronald Bergan, krytyk brytyjskiego "Guardiana", autor licznych książek, wykładowca filmoznawstwa na Sorbonie.