Howard Marks wychowuje się w porządnej robotniczej rodzinie na walijskiej prowincji. Nie wyróżnia się niczym szczególnym – mimo to zostaje przyjęty na Oksford. To pierwszy z wielu zaskakujących zwrotów w jego karierze.
W atmosferze swingujących lat 60. poznaje smak narkotyków. Po studiach rozpoczyna jednak pracę nauczyciela. Dopiero na prośbę aresztowanego kolegi angażuje się w przerzut haszyszu z Niemiec do Anglii i na dobre wsiąka w narkobiznes.
Po drodze współpracuje z IRA, producentami haszyszu na pakistańsko-afgańskim pograniczu i brytyjskim MI-6. Tożsamości zmienia jak rękawiczki – jedną z nich, po ucieczce przed policją i specsłużbami, jest Donald Nice. W 1988 roku zostaje aresztowany w USA i skazany na 25 lat więzienia, ale wychodzi już po siedmiu.
David Rose nakręcił film na podstawie autobiograficznej powieści Marksa. „Mr. Nice" to nie jest typowa historia wzlotu i upadku narkotykowego barona, ale raczej lekka, zaprawiona ironią opowieść o tym, jak chaos, łut szczęścia i przypadek mogą wynieść człowieka na szczyt. Główną rolę gra – począwszy od czasów szkolnych Marksa – Walijczyk Rhys Ifans. Ten zabieg podkreśla umowność przedstawianej historii. Do końca nie możemy być bowiem pewni, co w życiu Marksa jest kreacją, a co prawdą.
„Mr. Nice" zaczyna się i kończy sceną w teatrze, gdy bohater – w trakcie one man show – opowiada o sobie zachwyconym widzom. Dlaczego tak go pokochali?