W listopadzie 2010 roku spędziłem w Afganistanie trzy tygodnie ze szwadronem MEDEVAC. To grupa helikopterów medycznych, które lecą na ratunek wszystkim: żołnierzom rannym od kul i wybuchów, cywilnym ofiarom wypadków. Fotografuję konflikty zbrojne od 20 lat i jest to jedyny znany mi oddział, który niesie życie, a nie śmierć. W każdym z helikopterów znajdują się cztery osoby: dwóch doświadczonych pilotów, paramedyk i ochraniający go załogant. Muszą być obeznani z sytuacjami bojowymi, bo pracują w różnych okolicznościach. Jednego dnia wylatują kilka razy – ratują poparzone dzieci, żołnierzy bez kończyn, lądują w czasie bitew.
Kategoria Cywilizacja
Żołnierze z MEDEVAC są narażeni na zupełnie inny stres niż większość ich kolegów. Na patrolach czasem zdarzają się ofiary, zwykle pojedyncze. Natomiast paramedycy codziennie widzą ludzkie cierpienie: urwane nogi i ręce, trupy. Są z rannymi w najbardziej krytycznych momentach – muszą zapewnić pierwszą pomoc i przetransportować ich do szpitala. Walczą o każdą sekundę. Sam niejednokrotnie nie robiłem zdjęć, bo prosili, żebym odłożył aparat i pomógł. Trzymałem kroplówki, rozmawiałem z rannym, gdy oni opatrywali mu urwane nogi.
Na jednym ze zdjęć widać kroplówkę, to symbol nieudanej misji. Przyszło wezwanie do rannego żołnierza. Lecimy. Medyk już podwiesił kroplówkę, był gotowy ratować. Gdy wylądowaliśmy, do helikoptera wniesiono tylko czarny worek. Nie sfotografowałem chwili, w której medyk spojrzał na ten worek, przeżegnał się, a potem patrzył już tylko za okno. Inny widoczny na zdjęciu żołnierz, opierający się o karabin, to ranny. Odniósł uraz ciśnieniowy podczas wybuchu miny – idące od ziemi w górę ciśnienie „zamyka się" nad głową, powoduje wstrząs mózgu. Paramedyk mimo zamieszania zauważył, że żołnierzowi wycieka z ucha strużka krwi, i natychmiast wciągnął go do helikoptera.
Żołnierze i medycy MEDEVAC to niesamowici ludzie, mają niezwykły system wartości. Ale są też po prostu fajni, po powrocie do bazy mało mówią o pracy. Inaczej by zwariowali. Trafili do szwadronu w różnych okolicznościach. Jeden z chłopaków zaciągnął się do armii dzień po ataku na WTC, w wieżach zginął jego brat. Inny, czarnoskóry, chciał grać w NBA, ale w środowisku, z którego pochodził, nie miał szans na karierę sportową. Od 16 lat jest w wojsku. Było też dwóch bliźniaków – jeden w MEDEVAC, drugi w marines. Za każdym razem, gdy ten pierwszy wylatywał na ratunek, modlił się, by nie chodziło o jego brata.