Po drodze komentuje on zaobserwowane sytuacje i w wyjątkowo barwny sposób opowiada o czasach dzieciństwa spędzonych na warszawskim Grochowie i latach młodości.
Mówi, że kiedyś tramwaje jadące na warszawską Pragę w charakterystyczny sposób skrzypiały. Przypomina, jak często odwiedzał ogród zoologiczny znajdujący się w tej części miasta, zatrzymywał się dłużej przy wybiegu ze słoniami, małpami i hipopotamami. We wspomnieniach przywołuje też ulubioną budkę z piwem, a także jedyną w okolicy budkę telefoniczną. Zawsze zepsutą. Mówi o ulubionych lokalach, w których spędzał wieczory, spotykał się ze znajomymi, razem z nimi słuchał z taśm muzyki. Wtedy, jak mówi w tej PRL-owskiej rzeczywistości czuło się wolność.
Element podróży pojawia się w życiu Andrzeja Stasiuka i jego prozie dość często. O tym, dlaczego lubi podróżować na południe Europy powiedział „Rz" w jednej z rozmów z Bartoszem Marcem.
– Moja wyobraźnia dobrze działa, kiedy jadę do państw nieoczywistych. Do krajów przypominających literaturę, opowieść, dziwny teatr. To wszystko znajduje się na południu i na wschodzie. Lubię tam przebywać mentalnie. Może niekoniecznie fizycznie. Gdybym tam siedział całe życie, pewnie bym zwariował. Ale mój umysł bardzo często wychodzi z domu i przez Duklę, przez Jaśliska dociera do Tirany. Jeżdżąc tam, sprawiam sobie przyjemność. To pewnie kontynuacja mojego dzieciństwa na podlaskiej wsi. Jedną z pierwszych moich literackich fascynacji była literatura surrealistyczna. To musiało zostawić we mnie głęboki ślad. I dziś po prostu lubię surrealne strony.