Harry Potter ma zaledwie 17 lat, ale już przeszedł na filmową emeryturę. Za chwilę ekranowe życie zakończą także Bella i Edward z sagi "Zmierzch" amerykańskiej pisarki Stephenie Mey, choć on jest wampirem, a ona zyskała dzięki niemu nieśmiertelność. W studiach Hollywood trwają więc intensywne poszukiwania następców, którzy mogliby zostać bohaterami równie dochodowych seriali kinowych.
Dwa tygodnie temu Disney wypuścił do kin "Johna Cartera" Andrew Stantona – superprodukcję za ćwierć miliarda dolarów zrealizowaną na kanwie powieści Edwarda Rice'a Burroughsa, twórcy Tarzana. Ambicje twórców były ogromne – stworzyć epopeję rozmachem dorównującą "Gwiezdnym wojnom" George'a Lucasa, a pod względem efektów specjalnych przyćmiewającą niekiedy "Avatara" Jamesa Camerona.
Tyle że zamiast kasowego sukcesu szykuje się klapa. Film zarobił dotąd na świecie niecałe 183 miliony dolarów. Wygląda na to, że widzowie nie polubili Johna Cartera i niechętnie wydadzą pieniądze, by zobaczyć jego kolejne przygody.
Na większe względy u globalnej publiczności może liczyć Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence) – dziewczyna z "Igrzysk śmierci" Gary'ego Rossa (m. in. "Miasteczko Pleasantville), które w piątek mają ogólnoświatową premierę. Film studia Lionsgate powstał na podstawie pierwszej części poczytnej trylogii Suzanne Collins. Jego atutem – w przeciwieństwie do "Johna Cartera" – jest świetnie rozpoznawalna przez młode pokolenie bohaterka. "Igrzyska śmierci" to bowiem świeży bestseller – Collins opisała losy Katniss w futurystycznym państwie Panem w 2008 roku. Natomiast postać Johna Cartera wymyślona przez Burroughsa liczy już 100 lat i nigdy nie zyskała masowej popularności.