Ten proces wciąż trwa

Film o skandalu obyczajowym, jaki wywołał w latach 50. w Stanach Zjednoczonych Allen Ginsberg, nie powinien być traktowany jako opowieść o zamierzchłej historii

Aktualizacja: 05.04.2012 03:22 Publikacja: 31.03.2012 01:01

James Franco w roli Allena Ginsberga

James Franco w roli Allena Ginsberga

Foto: materiały prasowe

5 kwietnia 2012 mija 15 lat od śmierci Allena Ginsberga. 

Tekst z tygodnika "Przekrój"

W drugiej połowie XX w. książkom i ich autorom wytaczano procesy nie tylko w dawnym bloku wschodnim. Na ławach oskarżonych pisarze i ich dzieła zasiadali także w tak odruchowo dziś przez nas kojarzonych ze swobodą państwach jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania. Właśnie w USA i na Wyspach miały miejsce dwa najgłośniejsze chyba na Zachodzie procesy wytoczone literaturze, które na lata, aż do czasów współczesnych, zdefiniowały w obu tych krajach granice wolności słowa, relacje między sztuką i pornografią.

W przypadku brytyjskim był to proces wytoczony „Kochankowi Lady Chatterley" D.H. Lawrence'a, słynnej modernistycznej powieści wydanej w Londynie dopiero 1960 r. Od razu trafiła ona pod sąd pod zarzutami propagowania „treści obscenicznych". Przyjęte rok wcześniej prawo pozwalało wydawcom uciec od podobnych zarzutów, jeśli zdołają przed sądem udowodnić „literacką wartość" dzieła. Przy okazji procesu wokół powieści Lawrence'a sąd przesłuchał więc praktycznie wszystkie najważniejsze postaci brytyjskiego życia literackiego, od żywego klasyka stawiającego pierwsze kroki w epoce edwardiańskiej, E.M. Forstera, po młodą gwiazdę marksizującej krytyki Raymonda Williamsa. Wyrok zdejmujący zakaz z książki powszechnie uznaje się za jeden z symptomów rewolucji obyczajowej, toczącej się na Wyspach w latach 60. Poeta Philip Larkin napisał nawet, że w Wielkiej Brytanii stosunek seksualny pojawił się po raz pierwszy tak naprawdę gdzieś między „zdjęciem zakazu z Chatterleya (taka powieść) a wydaniem przez The Beatles pierwszego longplaya".

W przypadku amerykańskim analogiczną rolę odgrywał proces wytoczony „Skowytowi" Allena Ginsberga w 1957 r., w samym środku konserwatywnej, konformistycznej dekady Eisenhowera, na kilka lat przed gwałtownymi obyczajowymi przemianami lat 60. Tę słynną rozprawę przypomina wchodzący 30 marca na ekrany polskich kin tak samo zatytułowany film Roba Epsteina i Jeffreya Friedmana.

W trzewiach Molocha

Dziś „Skowyt" dość zgodnie uznawany jest za jeden z najważniejszych poematów literatury amerykańskiej, porównywalny tylko ze „Źdźbłami trawy" Walta Whitmana. Dzieło Ginsberga pisane było jako portret pokolenia dorastającego w latach 40. i 50. w eisenhowerowskiej Ameryce. Kraju pokrywającym się gęstą siecią autostrad i centrów handlowych, pogrążającym się w gorączce konsumpcji, każdemu oferującym stabilną pracę, samochód i domek z ogródkiem zapełniony gadżetami (telefonami, lodówkami, telewizorami).

Głos przemawiający w „Skowycie" nie znajduje w tej rzeczywistości miejsca ani dla siebie, ani dla przyjaciół („Widziałem, jak najlepszych z mojego pokolenia zabrało szaleństwo głodnych, histerycznych, nagich"). Nowoczesna amerykańska cywilizacja portretowana jest przez Ginsberga jako złowrogi pogański bożek Moloch, pożerający własnych wiernych. „Co za sfinks z cementu i aluminium roztrzaskał ich czaszki i pożarł ich mózg i wyobraźnię? Moloch! (...) Moloch, którego umysł to czysta maszyneria! Moloch, którego krew to strumienie monet!".

Jednocześnie „Skowyt" nie jest nihilistyczną deklaracją przegranej jednostki miażdżonej przez uwolnione przez nią, lecz potężniejsze od niej siły nowoczesnej cywilizacji. Wobec potęgi nowoczesnego Molocha poeta nie wywiesza białej flagi, wchodzi z nim w konflikt, walczy o wykrojenie dla siebie jakiejś minimalnej przestrzeni wolności. Rozprawa wpisuje się tym samym w wielką, ciągnącą się od romantyzmu tradycję sporu indywidualnej podmiotowości z bezosobowymi siłami nowoczesnej cywilizacji technicznej, wobec której w ostatniej części poematu ostaje się „Święta, nadprzyrodzona, wspaniała, rozumiejąca łaskawość duszy".

Sztuka i obscena

W latach 50. jednak tym, co przede wszystkim przykuło uwagę do poematu, były zawarte w nim obrazowe opisy transgresyjnych narkotycznych i seksualnych, zwłaszcza homoseksualnych, doświadczeń. Oburzenie sił prawa i porządku wzbudziły przede wszystkim słowa: „Którzy dawali się jebać motocyklistom o miłosiernych sercach i pokrzykiwali z radości, którzy obciągali i dawali obciągać aniołom w ludzkiej skórze, żeglarzom, miłosne pieszczoty Atlantyku i Wysp Karaibskich, którzy rżnęli, ile się dało, rankiem i o zmroku w różanych ogrodach".

Nawet dziś byłby problem z wyrecytowaniem tych słów publicznie (powiedzmy, w telewizji), nie tylko w Ameryce. W czasach, gdy publikował je Ginsberg, homoseksualizm ciągle pozostawał w podziemiu. Co prawda, od publikacji w 1948 r. słynnego raportu doktora Kinseya, wskazującego, że zachowania homoseksualne są znacznie powszechniejsze w populacji, niż przyjęło się sądzić, minęło dziesięć lat, ale Ameryka ciągle była purytańskim krajem, w którym kultura głównego nurtu była silnie homofobiczna.

Ginsbergowi i jego wydawcy postawiono zarzuty propagowania obscenicznych treści. W Stanach Zjednoczonych wolność wypowiedzi chroni pierwsza poprawka do konstytucji, jednak zgodnie z praktyką prawną nie podlega jej „obscena". Pierwsza poprawka dotyczy bowiem wolności wyrażania poglądów, nie obejmuje treści, których celem jest wyłącznie epatowanie wulgarnymi, seksualnymi odniesieniami, pozbawionymi wartości intelektualnej czy artystycznej. Proces „Skowytu" toczył się więc o to, czy jego wulgarny język, zawarte w nim obrazy seksualnych eskapad przynależą do dziedziny sztuki, czy wyrażają istotne dla opinii publicznej poglądy, czy są wyłącznie pornograficzną pulpą. Według scenariusza, który miał się później powtórzyć w brytyjskim procesie książki Lawrence'a, przed sądem stanęli biegli znawcy literatury. W końcu sędzia Clayton Horn uznał, że „Skowyt" jest dziełem o „istotnym znaczeniu społecznym" i jako takie podlega ochronie pierwszej poprawki.

Nie tylko eksponat

Dzisiejsza filmowa rekonstrukcja procesu „Skowytu" może na pierwszy rzut oka wydawać się pamiątką z muzeum historii walki o wolność słowa w Stanach. Homoseksualne treści w literaturze pięknej czy w kinie w dużej mierze stały się częścią głównego nurtu amerykańskiej kultury, przynajmniej odkąd Tom Hanks otrzymał Oscara za rolę chorego na AIDS prawnika w „Filadelfii". Życiorysy pokolenia beatników, którego dzieje opisywał poemat, są taką samą szacowną częścią amerykańskiej mitologii co western, procesy czarownic z Salem czy historia Pocahontas. W tym roku zresztą do kin wchodzi zrobiona przez debiutującego w Hollywood Waltera Sallesa adaptacja „W drodze" Jacka Kerouca – powieści sztandarowej dla tego pokolenia i jego mitologii. Czy oglądany w kinie proces Ginsberga może więc powiedzieć cokolwiek istotnego o współczesnej Ameryce?

Na pewno pokazuje on jedno – to, jak bardzo Amerykę zmieniła tzw. wojna kulturowa.

Sędzia, który wydał korzystny dla Ginsberga wyrok, nie był liberałem. Wręcz przeciwnie, znany był ze swoich głęboko konserwatywnych przekonań. Potrafił jednak wznieść się ponad swoje partykularne uprzedzenia i wydać wyrok znacznie rozszerzający rozumienie konstytucyjnych wolności. Dziś taki wyrok ze strony konserwatywnego sędziego byłby nie do wyobrażenia.

Sądy i nominacje sędziowskie stały się areną „wojny kulturowej", jaka toczy się od kilku dekad w Stanach. Prawica, by zgromadzić poparcie uboższych grup, od lat straszy obywateli żyjących poza wielkomiejską Ameryką, że wzrost tolerancji zagraża ich tożsamości kulturowej. Mobilizując ich wokół haseł kulturowych, jednocześnie prowadzi uderzającą w ich interesy politykę ekonomiczną. Rozbudzone w ten sposób gniew, żal i poczucie rozgoryczenia kieruje przy tym w stronę „liberalnych elit", które gardząc „wrażliwością moralnej większości", mają rzekomo odpowiadać za całe zło w Stanach.

Współczesny odpowiednik sędziego Horna nie mógłby spokojnie wysłuchać argumentów liberalnych akademickich literaturoznawców. Musiałby jasno zająć stanowisko w kulturowej wojnie i wystąpić jako obrońca uciskanej „moralnej większości" przed depczącą jej wartości „pornograficzną" „bezbożną" poezją.

Trzeba jednak powiedzieć, że w ciągu pół wieku od procesu „Skowytu" Ameryka i jej kultura (zwłaszcza docierający do Europy jej główny nurt) stały się nieporównanie bardziej liberalne, otwarte na wcześniej zakazane, naznaczone stygmatem treści (takie jak homoseksualizm).

To udomowienie niegdyś kontrkulturowych wątków (z pragnieniem homoseksualnym na czele) niekoniecznie ucieszyłoby samego Ginsberga. A przynajmniej nie tego pojawiającego się w „Skowycie", dla którego seks, narkotyki, sztuka, kulturowa transgresja są sposobem ucieczki z mieszczańskiego społeczeństwa, a nie wartościami, jakie mają z nim być zintegrowane.

Jednak całkiem spora część Ameryki nie załapała się na tę liberalizację. Choć w wielu stanach lokalne legislatury zalegalizowały związki partnerskie dla osób tej samej płci, a w kilku (jak stanowiące symbol liberalizmu Massachusetts) dopuszczane są nawet małżeństwa jednopłciowe, to w kilku innych stosunki homoseksualne ciągle formalnie podlegają penalizacji. Choć w wielu Stanach dominuje całkowicie świecki model życia, w kilku fundamentalistyczne lobby jest na tyle silne, by narzucić w szkołach nauczanie „teorii inteligentnego projektu" jako „alternatywy" dla odrzucanej przez amerykańską prawicę chrześcijańską teorii Darwina.

Ameryka konserwatywna postrzega główny nurt amerykańskiej kultury jako obcy i stara się od niego odizolować. Bojkotuje hollywoodzkie filmy, nie czyta opiniotwórczych dzienników, ucieka z państwowego systemu edukacji się w homeschooling, zamyka w ramach swoich religijnych wspólnot tworzących swój własny obieg kultury, w którym najważniejszym tekstem jest fundamentalistycznie interpretowane Pismo Święte. Zbroi się jednocześnie po zęby (w nominacje sędziowskie, miejsca w Kongresie i legislaturach stanowych), przygotowując kolejne ofensywy w kulturowej wojnie.

Oczywiście taka reakcja na obyczajowe przemiany występuje w różnym stopniu wszędzie na świecie, ale w Ameryce przybiera szczególnie zorganizowaną, agresywną formę. Dziś rozmowę o granicach wolności słowa jest nawet trudniej prowadzić niż na sali sądowej sędziego Horna. W tym sensie film o Ginsbergu jest wciąż aktualny.

A że taktyką wojen kulturowych zawsze fascynowała się polska prawica, próbując ją przenosić na nasz grunt w różnych mniej („WC Kwadrans") lub bardziej wyrafinowanych („Fronda") formach, film ten warto także obejrzeć w Polsce – chociażby jako punkt wyjścia do dyskusji, jak prowadzić obyczajową emancypację, która nie wykluczy jednej trzeciej społeczeństwa, okopanej na bojowych stanowiskach kulturowej wojny.

Fragmenty „Skowytu" Allena Ginsberga w przekładzie Grzegorza Musiała

Fragment „Stosunku seksualnego" Philipa Larkina w przekładzie Stanisława Barańczaka

Jakub Majmurek jest redaktorem wydawnictwa Krytyka Polityczna

5 kwietnia 2012 mija 15 lat od śmierci Allena Ginsberga. 

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Pozostało 99% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu