City Island to miejsce szczególne: wioska rybacka położona na małej wyspie na nowojorskim Bronksie. Mieści się ona między dwiema ulicami, w południowej części dzielnicy, a cała jej powierzchnia wynosi 1 km kwadratowy. Tam właśnie żyją bohaterowie filmu Raymonda De Felitty. Z ich domu można wyjść prosto na plażę, a z okien widać żaglówki pływające po oceanie.
Vince Rizzo pracuje jako więzienny strażnik, ale zawsze marzył o występach w teatrze i filmie. Dobiegając pięćdziesiątki opowiada bliskim, że wieczory spędza na grze w pokera, a w rzeczywistości chodzi na kursy aktorstwa. Po powrocie do domu w baraku stojącym na podwórku popala papierosy tak, żeby nie widziała tego jego żona Joyce. Ona też zresztą ma kilka rzeczy do ukrycia przed mężem. Ich córka Vivien udaje studentkę, ale naprawdę zarabia, tańcząc na rurze. A nastoletni syn obsesyjnie podgląda w życiu i w Internecie olbrzymie, otyłe kobiety.
Każdy tu ma swoje drobne tajemnice, przez które coraz głębiej brnie w różnego rodzaju kłamstwa. A jest jeszcze w tej rodzinie jeden wielki sekret. Do więzienia Vince'a trafia młody złodziej samochodów. Strażnik rozpoznaje w nim nieślubnego syna, którym nigdy się nie interesował i nie zajmował. W ramach zwolnienia warunkowego postanawia zabrać go do domu, oczywiście nie przyznając się, kim ów młody człowiek jest dla niego.
Reżyser Raymond De Felitta lubi opowiadać o bohaterach ekscentrycznych, wyłamujących się z obowiązujących ogólnie reguł. Tym razem pokazał rodzinę z pozoru zwyczajną, a jednak kompletnie dysfunkcjonalną. Zrobił to jednak bez zacietrzewienia.
"City Island" jest obrazem pełnym ciepła i humoru. Choć bohaterowie nie są intelektualistami z Manhattanu, kilku dialogów z tego filmu nie powstydziłby się Woody Allen. Bardzo zabawne są sceny, w których Vince, za namową przyjaciółki z kursów, trafia na zdjęcia próbne do gangsterskiego thrillera Martina Scorsese.