O tym, jak śmiałem się na „Pokłosiu”

Publikacja: 16.11.2012 19:00

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nie ma znaczenia, czego aktor Maciej Stuhr nie wie o bitwie pod Cedynią. Nie ma również znaczenia, czego reżyser Władysław Pasikowski nie wie o stosunkach polsko-żydowskich. Nie ma to żadnego znaczenia dopóty, dopóki obaj zatrzymują swoje mniemania dla siebie lub dzielą się nimi najwyżej z rodziną lub w gronie bliskich przyjaciół.

A co, jeśli aktor postanawia wystąpić w roli znawcy dziejów Polski i autorytetu moralnego? Kiedy reżyser usiłuje przekuć swój brak wiedzy w filmowe dzieło?

Aktor naraża się najwyżej na zasłużone pośmiewisko. Reżyser niestety może zrobić krzywdę nie tylko sobie samemu.

Nie chcę się spierać ani ze Stuhrem, ani z Pasikowskim o historię. Ani ja nie jestem specjalistą w dziedzinie dziejów Polski, ani nie jest nim żaden z tych panów. Nie zamierzam też przesądzać, czy rzeczywiście w czasie wojny Polacy palili Żydów w stodołach i chałupach po to, aby przejąć ich majątki.

Mój zarzut wobec „Pokłosia" dotyczy najbardziej współczesnej współczesności. Na początek jednak zastrzeżenie. Oczywiste jest, że film fabularny nie może odzwierciedlać codzienności. Z natury rzeczy musi przedstawiać świat bardziej gęsty od rzeczywistego, konflikty bardziej wyraziste, sytuacje bardziej ekstremalne.

Przy tym wszystkim jednak autorzy filmu – a głównym autorem jest reżyser – muszą zachować choć pozory, że opowiadana przez nich historia mogłaby się zdarzyć naprawdę. Jeśli narysują ją zbyt grubą kreską, wychodzi groteska. Niezamierzona.

Tak jest w przypadku „Pokłosia". Wstyd się przyznać, ale w czasie oglądania najbardziej poważnych i dramatycznych scen tego filmu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Śmiałem się, gdy grany przez Stuhra młody polski rolnik okazał się namiętnym kolekcjonerem żydowskich nagrobków i  płynnie odczytywał z nich hebrajskie napisy. Śmiałem się, gdy jego starszego brata po wiejskich drogach śledził tajemniczy samochód z antysemitami i gdy na ścianie obory pojawił się olbrzymi wymalowany białą farbą napis: „Żydzi won!". Nie potrafiłem serio potraktować sceny, gdy ten sam bohater zakłada garnitur i białą koszulę, choć planuje kopanie w błocie dołu, i potem, gdy – jak grabarz z Hamleta – spogląda na trzymaną w dłoni czaszkę. Niestety, śmiałem się do rozpuku również wtedy, gdy zobaczyłem upozowanego na Chrystusa Macieja Stuhra ukrzyżowanego na drzwiach od stodoły.

Wiem, że nie wypada. Że powinienem oglądać „Pokłosie" z powagą i smutkiem, może ze wzruszeniem i wyrzutami sumienia odczuwanymi  w imieniu całego naszego narodu, skażonego grzechem antysemityzmu. Ale Pasikowski, przedstawiając ów antysemityzm w postaci karykaturalnej, absurdalnie wyolbrzymionej, nierzeczywistej, nie dał mi takiej szansy. Nakręcił film, który każdemu mieszkańcowi Polski musi wydać się groteskowo nieprawdziwy.

Szanowny Panie Reżyserze, jeśli tak naprawdę ma wyglądać polski antysemityzm, to oczywiste jest, że polski antysemityzm nie istnieje. Dał pan argumenty piewcom narodowej niewinności.

No cóż, porażki znanych twórców, gdy swoje talenty oddają na służbę ideologii, to nie rzadkość. I na tym – gdyby „Pokłosie" miało być pokazywane tylko nad Wisłą – można by zakończyć sprawę.

Ale ten film na pewno będzie zauważony w kilku innych krajach. A najbardziej tam, gdzie słabo znają Polskę, a najwięcej mówią o polskim antysemityzmie. Gdzie potrzebują uzasadnienia nie tylko dla tezy, że Polacy kiedyś mordowali Żydów, ale też, że nienawidzą ich do dziś.

Tam nie będą się zastanawiali nad oczywistymi dla nas absurdami „Pokłosia", ale uznają film Pasikowskiego za niemal dokumentalną relację, za obraz Polski w pigułce. Tam młody rolnik ukrzyżowany na drzwiach stodoły za sympatię do Żydów nie będzie dowodem artystycznej nieporadności reżysera, ale mocnym dowodem w sprawie o polski antysemityzm.

Nie ma znaczenia, czego aktor Maciej Stuhr nie wie o bitwie pod Cedynią. Nie ma również znaczenia, czego reżyser Władysław Pasikowski nie wie o stosunkach polsko-żydowskich. Nie ma to żadnego znaczenia dopóty, dopóki obaj zatrzymują swoje mniemania dla siebie lub dzielą się nimi najwyżej z rodziną lub w gronie bliskich przyjaciół.

A co, jeśli aktor postanawia wystąpić w roli znawcy dziejów Polski i autorytetu moralnego? Kiedy reżyser usiłuje przekuć swój brak wiedzy w filmowe dzieło?

Aktor naraża się najwyżej na zasłużone pośmiewisko. Reżyser niestety może zrobić krzywdę nie tylko sobie samemu.

Nie chcę się spierać ani ze Stuhrem, ani z Pasikowskim o historię. Ani ja nie jestem specjalistą w dziedzinie dziejów Polski, ani nie jest nim żaden z tych panów. Nie zamierzam też przesądzać, czy rzeczywiście w czasie wojny Polacy palili Żydów w stodołach i chałupach po to, aby przejąć ich majątki.

Mój zarzut wobec „Pokłosia" dotyczy najbardziej współczesnej współczesności. Na początek jednak zastrzeżenie. Oczywiste jest, że film fabularny nie może odzwierciedlać codzienności. Z natury rzeczy musi przedstawiać świat bardziej gęsty od rzeczywistego, konflikty bardziej wyraziste, sytuacje bardziej ekstremalne.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu