Stało się tak, jak zapowiadano. Amerykańska Akademia Filmowa znów zorganizowała galę z dużym przepychem. Były hołdy składane Bondowi i musicalom, dekoracja błyszczała światłami, Barbra Streisand śpiewała „Memories". A kopertę z tytułem najlepszego filmu otworzyła w Białym Domu Michelle Obama, która przedtem wygłosiła przemówienie, jak to kino współtworzy Amerykę i wspiera jej najważniejsze wartości.
„Miłość" Michaela Hanekego dostała tylko statuetkę dla najlepszego filmu nieangielskojęzycznego. A najważniejsze Oscary wróciły do domu. Do Ameryki, do filmów mainstreamowych i, jak to określiła Obama, przypominających o amerykańskich cnotach. Co oczywiście nie znaczy, że nie było niespodzianek. Ostatnia edycja nagród Akademii to przede wszystkim wielka przegrana Stevena Spielberga. „Lincoln" nie został najlepszym filmem roku, Steven Spielberg nie dostał statuetki za reżyserię, a Janusz Kamiński za zdjęcia. Z 12 nominacji tylko dwie zamieniły się w statuetki.
Box office + bankructwo = efekty wizualne
Za najlepszy tytuł akademicy uznali „Operację Argo" Bena Afflecka. Jej scenariusz został oparty na faktach. 4 listopada 1979 roku, w czasie rewolucji islamskiej, agent CIA Tony Mendez wyprowadził z Iranu sześciu pracowników ambasady amerykańskiej, których życie było zagrożone. Po Złotym Globie i nagrodzie gildii reżyserów można się było tej wygranej spodziewać. Trudno jednak było przypuszczać, że Steven Spielberg przegra wyścig do statuetki reżyserskiej. I to na rzecz Anga Lee, twórcy kameralnego filmu z jednym aktorem i tygrysem, tyle że nakręconego w 3D. „Życie Pi" zdobyło też trzy inne statuetki, m.in. za zdjęcia. – 90 procent filmu nakręciliśmy na Tajwanie – mówił Ang Lee po ceremonii. – Dostaliśmy tam również wsparcie finansowe. Tajwan to miejsce pełne pasji i dzisiaj Tajwańczykom za wszystko dziękuję. Chcę nadal eksperymentować z technologią 3D. Ona jest na razie jeszcze zbyt trudna i kosztowna. Mam jednak nadzieję, że będzie się to zmieniać, a wówczas coraz częściej będziemy z niej korzystać. Jestem przekonany, że to język kina przyszłości. Resztę dopisało życie. W czasie ceremonii pod Dolby Theatre manifestowało kilkaset osób, które domagały się pomocy dla ludzi tworzących efekty wizualne. Firma Rhythm & Hues, która współpracowała przy „Życiu Pi", ale też „Władcy pierścieni" czy „Igrzyskach śmieci", zbankrutowała i zwolniła wszystkich pracowników. Nad Hollywood Boulevard latał nocą samolot z banerem: „Box office + bankructwo = efekty wizualne".