– Chciałem oddać samotność kogoś, kto – choć niewinny – nie jest w stanie pokonać nieufności swojego otoczenia – mówi reżyser i pyta: – Czy takie sytuacje nie zdarzają się często i dzisiaj? Łoźnica należy do pokolenia postradzieckich artystów. Razem z Andriejem Zwiagincewem, Aleksiejem Bałabanowem, Andriejem Chrzanowskim, Aleksiejem Germanem jr., Aleksiejem Mizgirowem, Siergiejem Snieżkinem czy Aleksiejem Popogrebskim przygląda się Rosji. Bez taryfy ulgowej szkicuje portret kraju, który wciąż nie może otrząsnąć się z komunistycznej mentalności. O sobie mówi, że jest produktem dawnego Związku Radzieckiego. Urodził się w Baranowicach na Białorusi, w rodzinie ma Kozaków i Litwinów, dorastał w Kijowie na Ukrainie, szkołę filmową skończył w Moskwie. Dzisiaj mieszka w Berlinie. Jego droga do kina też nie była prosta. W 1987 roku skończył wydział matematyki na politechnice.
– Moi rodzice byli inżynierami, specjalistami od budowy samolotów, matematykę miałem we krwi – mówi. – Te studia to był łatwy wybór. Gdybym na nie zdawał, zabraliby mnie do wojska i wysłali do Afganistanu. Potem pracowałem w Instytucie Cybernetyki, miałem spokojne życie i nieźle płatną pracę. Ale poczułem, że to wszystko mnie nie interesuje. Brakowało mi ruchu, kontaktu z ludźmi, zmian. Dlatego jako dojrzały facet zacząłem wszystko od nowa. Praktycznie od zera.
Miał 27 lat, gdy w 1991 r. zdał na reżyserię w moskiewskim WGiK. Kręcił dokumenty. Niektóre stały się głośne i zdobyły wiele nagród na międzynarodowych festiwalach. W uhonorowanej krakowskim Złotym Smokiem „Blokadzie" pod archiwalne materiały z oblężenia Leningradu podłożył ścieżkę dźwiękową z odgłosów składających się na codzienne życie miasta. W „Rewii" pokazywał Związek Radziecki z perspektywy kołchozu, w „Artelu", „Fabryce" czy „Portrecie" tworzył sugestywne obrazy Rosji, posługując się samymi zdjęciami, uciekając od jakichkolwiek komentarzy.
Jego debiut fabularny „Szczęście ty moje" trafił do konkursu w Cannes, ale na Zachodzie nie zrozumiano tej okrutnej opowieści o zdegenerowanej Rosji i ludziach, którzy gotowi są zabić dla worka mąki. Obrazy sprzed lat niewiele swoją dzikością różniły się tam od współczesnych. Jakby Łoźnica chciał powiedzieć, że w Rosji nikt nie był i nie jest bezpieczny, a brak hamulców i zasad moralnych przez lata komunizmu wpisał się w mentalność narodu.
– Ta historia składała się z wielu opowieści, które usłyszałem, jeżdżąc jako dokumentalista – twierdzi Łoźnica. – Lata komunizmu zabrały ludziom to, w co wierzyli. Zostawiły po sobie pustkę. Nie zmienią tego laptopy, komórki i jachty nowobogackich milionerów. Trzeba o tym mówić, inaczej nigdy nie pozbędziemy się dawnej mentalności. Po euforii dwóch dekad wolności powinniśmy wreszcie zapytać, co nie pozwala nam iść dalej. Pokonać granice, które tkwią w nas samych. „Szczęście ty moje" i „We mgle" pokazują rosyjską prowincję, ciemną, nieufną, pełną zawiści. Rosję bez drogowskazów moralnych. Podobnie czynią Chlebnikow czy Popogrebski. Warto ich filmy oglądać, bo często mówią o postkomunizmie więcej niż raporty socjologiczne.