Barbara Hollender z Berlina
Jest wizytówką europejskiej kultury. To obywatelka świata, jednocześnie mocno zakorzeniona w naszej tradycji. Artystka, która w swoich filmach rozlicza się z XX wiekiem, komunizmem, żydowskim losem, naszą współczesnością.
Świetnie znając filmowe rzemiosło, proponuje widzom poważną rozmowę, potrafi iść pod prąd, bronić swoich poglądów. Ale jednocześnie próbuje trafić do widza. I to właśnie podejście do sztuki chce wnieść do Europejskiej Akademii Filmowej, gdy od początku 2014 r. zostanie przewodniczącą jej zarządu.
– W kinie Europy rozjechały się dwie skrajności – powiedziała mi Agnieszka Holland w Berlinie. – W czasach Beethovena czy Mozarta muzyka klasyczna była jednocześnie muzyką popularną. W latach 70. XX wieku kino Felliniego czy Bergmana zyskiwało dużą rzeszę odbiorców. Natomiast dzisiaj europejskie filmy popularne są w 90 procentach wydmuszką kina amerykańskiego albo lokalną, prowincjonalną komercją. A z drugiej strony tytuły festiwalowe krążą we własnym obiegu. A kino nie może być autystyczne. To prawda, ciągle są w Europie bogate kraje, które swoją kinematografię dofinansowują. Stosunkowo łatwo jest więc zrobić film. Ale trudno jest go dystrybuować, a jeszcze trudniej zbudować wokół niego atmosferę entuzjazmu.
To widać także po Nagrodach Europejskich. Oscar przyciąga nową falę publiczności. Europejskie Nagrody Filmowe przyznawane są od 26 lat. – Ale czy znajdzie się choćby 100 tysięcy widzów, którzy pójdą do kina, żeby obejrzeć film, który zdobył wyróżnienie naszej Akademii? – zastanawia się Agnieszka Holland.