Zagrany przez Eryka Lubosa mężczyzna z filmu Kolskiego jest jeszcze bardziej poharatany. Nie może znieść ciszy. Bo w niej budzą się demony. Wydaje się mu, że ma przeprowadzić jakąś militarną akcję. Nastawia przenośną radiostację, włącza monitory, stale kontaktuje się z kimś przez komórki. Ale pewnego dnia w jego świecie pojawia się dziewczyna. Licealistka, która na strychu pustego domu zrobiła sobie azyl. Ona też mimo bardzo młodego wieku kryje ponure tajemnice.
Niewiele więcej można o „Zabić bobra" napisać, by nie zdradzić pointy. Kolski bardzo powoli dodaje kolejne części puzzli, więc widz długo nie może złożyć tego obrazu w logiczną całość. Logika zresztą nie jest tu najważniejsza. Liczą się emocje. Te złe, których nie daje się okiełznać. I te, które rodzą się nawet w najtwardszym człowieku i czasem tylko przezierają przez nakładane przez niego maski.
W pierwszej warstwie „Zabić bobra" to film o człowieku wracającym z wojny, z traumą, której nie jest w stanie przetrawić i oswoić. Lekarze diagnozują to jako zespół stresu bojowego. To opowieść o udręczonym umyśle. Tak ekstremalna, że niemal niewiarygodna. Ale rzeczywistość ją uprawdopodobniła. Gdy ekipa kończyła pracę, w gazetach ukazała się informacja, że w Tatrach znaleziono mieszkającego w namiocie i żywiącego się soplami lodu człowieka. Nikt nie potrafił się z nim porozumieć. Okazał się żołnierzem, który służył na misji w Iraku. Życie przypomniało, że na wojnie przegrywają wszys-?cy. W psychice człowieka zostaje trwały ślad. Uraz. Cień śmierci i zabijania.
Można też na ten film spojrzeć szerzej. Kolski opowiada o miłości, stracie ukochanej osoby, strachu i desperacji, rozpaczliwych próbach zaczynania życia od nowa. Pyta, jak reagować na brud świata, jak wymierzać sprawiedliwość, jak obronić innych przed złem, a wreszcie, jak ulżyć cierpieniu bliskiej osoby.
„Zabić bobra" zaskoczy widzów. To nie jest ten Jan Jakub Kolski, którego dotąd znaliśmy. Reżyser pełnych poezji, przepełnionych swojskim realizmem magicznym filmów „Jańcio Wodnik" czy „Historia kina w Popielawach". Albo obrazów bardziej klasycznych, jak „Pornografia" czy „Wenecja", rozprawiających się z polskimi mitami. Ale artysta ma prawo do eksperymentu. W nowym filmie Kolski szuka innych środków wyrazu, konsekwentnie budując akcję i nastrój. Przede wszystkim jednak testuje ciemną stronę osobowości człowieka. Jest tu gniew, rozpacz, ból, ale też próba uporządkowania świata.
Zdaję sobie sprawę, że wielu widzów nie „kupi" tej opowieści. Może nawet uzna „Zabić bobra" za artystyczną porażkę. Dla mnie to film interesujący, pozostawiający po sobie niepokój. Myślę zresztą, że był Kolskiemu potrzebny. Po to, żeby pójść dalej. Bo czasem trzeba oswoić mrok, żeby dostrzec nadzieję i znów spojrzeć na świat z optymizmem. Z ciekawością czekam na jego następny obraz.