Piękny uśmiech
Do tego trzeba dodać uśmiech i czyste spojrzenie pięknego Dioga Morgado w roli Jezusa, mało ciekawe postacie drugoplanowe, cuda, trochę efektów specjalnych, tłumy statystów. Do niczego nie można się przyczepić, poza tym, że nie powstał film mający jakiekolwiek ambicje artystyczne.
Inne podejście zaprezentował Darren Aronofsky. Zdeklarowany ateista, w historii Noego znalazł mrok i dylematy człowieka, którego wiara zmusza do dramatycznych decyzji. Jego bohater jest przeświadczony, że budując arkę, ma ochronić życie na ziemi. Ale nie gatunek ludzki, którym zawładnęło zło, został więc przez Stwórcę skazany na wyginięcie. Gdy żona jego syna rodzi na arce bliźniaczki, Noe musi we własnym sumieniu rozstrzygnąć, czy może pozwolić im przeżyć.
Film Aronofsky'ego został obłożony fatwą w krajach muzułmańskich, bo wymieniony w Koranie Noe nie ma prawa trafić na ekran. Zakaz wyświetlania obowiązuje w Katarze, Emiratach Arabskich, sunnickim Egipcie. Ale produkcja Aronofsky'ego spotkała się także z krytyką środowisk katolickich. I to jeszcze przed oficjalną premierą.
To zresztą dziwny film. Choć Darren Aronofsky słynie z uporu, z jakim broni swojej niezależności, w „Noem..." czuje się różne wpływy. Może to wymagania producenta, a może sam twórca nie umiał się zdecydować, w jakim iść kierunku.
Z jednej więc strony Aronofsky zadaje trudne pytania o fanatyzm religijny, pokazuje, jak ideologia mierzy się z człowieczeństwem. Z drugiej – sceny walk, brutalność rzezi, połyskujące oczami stwory z kamieni, które pomagają rodzinie Noego – to wszystko ma rozmach i styl superprodukcji w rodzaju „Władcy Pierścieni". Tyle że Australijczyk skupił się na efektach specjalnych, a Aronofsky postawił też na wielkie gwiazdy.
Szukając sposobów na dotarcie do masowej widowni, Hollywood zamienia biblijne postacie w superbohaterów. Czy tym samym tropem pójdzie Ridley Scott w opowieści o Mojżeszu?