Reklama

Frank - recenzja filmu

„Frank" to słodko-gorzki, ?a chwilami zabawny portret ekscentrycznej muzycznej komuny - pisze Marek Sadowski.

Publikacja: 08.07.2014 08:02

Michael Fassbender (Frank) i Domhall Gleeson (Jon)

Michael Fassbender (Frank) i Domhall Gleeson (Jon)

Foto: Gutek Film

Trudny do gatunkowej kwalifikacji (ani to dramat, ani czarna komedia) „Frank" Lenny'ego Abrahamsona to kolejny, po „Zacznijmy od nowa" Johna Carneya, film tegorocznego lata, którego bohaterowie są muzykami, a wykonywane przez nich kompozycje istotną częścią fabuły. I na tym podobieństwa się kończą.

Nie tylko dlatego, że akcja u Carneya rozgrywa się w Nowym Jorku, a u Abrahamsona głównie na irlandzkiej prowincji. Pomysł jego scenarzystów: Jona Ronsana i Petera Straughana, by tytułowy bohater przez niemal cały film ukrywał twarz w wielkiej plastikowej głowie, wydaje się szalony. Ale oni tego nie wymyślili. Zainspirowała ich kultowa postać alternatywnego brytyjskiego rocka – Christopher Mark Sievey (1955–2010). Ten muzyk i komik, twórca i lider grupy The Freshies,  w latach 70. i 80. jako Frank Sidebottom występował na scenie i w komediowych programach telewizyjnych z wielką sztuczną głową.

Ale przedstawiona we „Franku" historia jest już całkowitą fikcją. Jej głównym bohaterem-narratorem jest Jon (Domhall Gleeson) mieszkający z rodzicami w irlandzkim nadmorskim miasteczku 30-latek, próbujący wypełnić nudę codzienności komponowaniem piosenek. Pewnego dnia Frank i jego zespół przyjeżdżają tam zagrać koncert, Jon – dzięki korzystnemu zbiegowi okoliczności dołącza do zespołu. Jest tylko jedno ale. Musi porzucić pracę, by zaszyć się na odludziu, gdzie zespół planuje skomponować i nagrać wyjątkowy, perfekcyjny album, bezkompromisowy i szalony.

Praca z zespołem będzie dla Jona nie tyle spełnieniem marzeń o karierze muzyka, ile zaspokojeniem potrzeby akceptacji. A nie jest to łatwe, bo zespół tworzy kilkoro zagubionych, wrażliwych dusz rywalizujących o względy lidera.

Kariera ich nie interesuje, założyli zespół, by wzajemnie się wspierać, odseparować od rzeczywistości, w której nie potrafili się odnaleźć. Mają wrażenie, że na całym świecie tylko oni rozumieją się nawzajem. Pojawienie się Jona rozwieje brutalnie ich złudzenia, rozbije mur oddzielający ich od świata. Zafascynowany Frankiem Jon widzi w nim bratnią duszę, a jednocześnie charyzmatycznego lidera, który uchroni go od życiowych pomyłek i pokaże, jak ustrzec się przed nudą. Nie muszę dodawać, że to też kolejne złudzenie.

Reklama
Reklama

Pod wielką plastikową głową Franka, człowieka nieumiejącego sobie poradzić z wewnętrznymi demonami, reżyser ukrył, przez niemal cały film, Irlandczyka Michaela Fassbendera, jednego z najbardziej dziś cenionych aktorów światowego kina („Głód", „Wstyd", „Zniewolony", „Bękarty wojny", „Adwokat").

Marek Sadowski

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama