Jim Jarmusch w „Tylko kochankowie przeżyją", Terry Gilliam w „Teorii wszystkiego" i John Turturro w „Casanovie po przejściach" zmagają się ze starością, współczesną alienacją i coraz większym uprzedmiotowieniem człowieka. Smutne? Smutne. Ale z mistrzami czasem warto się nawet zasmucić.
Tylko kochankowie przeżyją, reż. Jim Jarmusch
Gutek Film
Ten film o miłości dwojga wampirów niewiele ma wspólnego ze „Zmierzchem", „Czystą krwią" i całą falą filmów o monstrach pijących ludzką krew. „Tylko kochankowie przeżyją" jest metaforą współczesnego świata. I bolesną spowiedzią samego Jima Jarmusha.
Bohaterowie filmu Adam i Eve są nieśmiertelni. Adam komponuje muzykę rockową. Wyłącznie dla siebie. Nie chce, żeby wychodziła poza mury jego domu, bo publiczność mogłaby jej nie zrozumieć, zlekceważyć, zbrukać. Eve mówi we wszystkich językach świata, przyjaźni się z wampirem Christophem Marlowem, który za ćwierćinteligenta Szekspira napisał „Hamleta" i pochłania tony książek. Od dzieł klasycznych do współczesnych. Poza tym Adam i Eve karmią się ludzką krwią, którą coraz trudniej jest zdobyć. Ale też żyją sztuką. I miłością, bo od wieków łączy ich uczucie.
Ale Jarmush nie proponuje widzom wampirzej love story. „Tylko kochankowie przeżyją" to film o upadku pewnej cywilizacji, o świecie, w którym prawdziwa kultura ustępuje miejsca pop-wygłupom. Smutna konstatacja artysty, że jego świat, podobnie jak świat Adama i Eve — zagranych przez Tildę Swinton i Toma Hiddlestone'a — kończy się. Że i on i jego bohaterowie, ze swoimi pasjami, namiętnościami, miłością do czystej sztuki — są już we współczesnym świecie tylko samotnymi odmieńcami i dziwakami.