Choć w kilku polskich filmach reżyserzy cofnęli się do Średniowiecza, takiego obrazu jeszcze w historii naszego kina nie było. W światowym też zresztą niewiele. Najbliżej Bartoszowi Konopce do „Varhalli. Mrocznego wojownika” Nicolasa Windinga Refna, choć on sam przyznaje, że inspirowały go również „Żelazny rycerz” Jonathana Englisha czy „Apocalipto” Mela Gibsona, który celowo zrobił bajkę, mieszając Majów z Inkami . Podobną estetykę przyjął też Jean-Jacqus Annaud w rozgrywającej się 80 tys. lat p.n.e. „Walce o ogień”.
„Krew Boga” to opowieść o misjonarzu Willibrordzie, który ze swym towarzyszem Bezimiennym próbuje nawrócić słowiańskie plemię na chrześcijaństwo. Jeśli tego nie zrobi, poganie zostaną wyrżnięci przez nadciągające wojska króla. Konopka zrobił film osadzony w wiekach dawnych, ale przecież zaproponował widzom absolutnie współczesną refleksję na temat rodzenia się i wyrodnienia ideologii, zderzenia kultur, wiary, traum historii
Precyzyjny scenariusz, fascynująca wizja plastyczna, intrygujące rola Krzysztofa Pieczyńskiego, świetna praca scenografów i kostiumologów. Do tego duża sprawność reżysera, który wcześniej zrobił bardzo osobistą fabułę „Lęk wysokości” i kilka świetnych dokumentów – za jeden z nich „Królika po berlińsku” dostał zresztą nominację do Oscara.
„Krew Boga” to film niełatwy, dla koneserów, który jednak może wciągnąć w swoją atmosferę i symbolikę.