„Jeśli wszystko jest pod kontrolą, jedziesz za wolno” – to motto pojawia się na początku „Italian race” Matteo Rovere. Niestety, film nie spełnia obietnicy, jaką ono zapowiada.
Przygotowując „Italian race” włoski reżyser inspirował się prawdziwą historią kierowcy rajdowego Carla Capone. Opowiedział o dramacie rodziny, zafascynowanej sportem samochodowym. Bohaterka, siedemnastoletnia Giulia, zaczyna brać udział w wyścigach Formuły 3, która przygotowuje kierowców dla topu – Formuły 1. Ale w czasie zawodów umiera na serce jej ojciec – trener, który wszystko postawił na karierę córki. Jak się okazuje także dom: zastawił go chcąc zdobyć pieniądze na budowę bolidu.
Teraz Giulia i jej mały brat stracą swoje miejsce na ziemi, jeśli nie spłacą pożyczki, bo Giulia nie zdobędzie mistrzostwa. Tymczasem dziewczyna nie jest w najwyższej formie, w wyścigach plasuje się pod koniec pierwszej dziesiątki. A domu pojawia się jej drugi, starszy brat, narkoman, który kiedyś też jeździł w wyścigach, ale potem wpadł w uzależnienie i całkowicie stracił kontakt z ojcem. Teraz tylko on może podjąć się opieki nad nieletnim rodzeństwem, sprawić, by nie zostało ono oddane do rodzin zastępczych. I pomóc siostrze w uzyskaniu mistrzostwa.
– Chciałem zrobić film akcji, który byłby ekscytujący dla publiczności – mówi Matteto Rovere. – Jednocześnie zawsze fascynowały mnie zamknięte światy, które mają własne reguły. Rzeczywistość sportów samochodowych w jakiś sposób połączyła te dwa pragnienia.
W filmie dużo jest scen wyścigów. Sprawnie zrealizowany „Italian race” dostał sześć włoskich nagród Donatello, głównie w kategoriach technicznych, m.in. za zdjęcia, montaż, efekty specjalne, ale też za rolę pierwszoplanową dla Stefano Accorsiego grającego brata-narkomana. Tym niemniej całość zawodzi.
Rovere realizuje scenariusz tak tradycyjny, że przypomina się młodzieżowe kino z lat 60.: narodziny uczuć rodzinnych, mordercze treningi prowadzące do zwycięstwa. Absolutnie nic w tym filmie nie zaskakuje. A ruchome obrazy to dziś za mało, żeby film widza przejął. Tyle, że dawniej były to opowieści o wyścigach konnych, a nie samochodowych.
Na tym filmie odcisnęła swoje piętno chęć przypodobania się publiczności, do czego Rovere się przyznaje. Pierwowzór bohatera – Carlo Capone, triumfator rajdów w 1983 roku, nie był w stanie się podnieść. Rovere jednak nie szuka dramatu, a familijne kino dla młodzieży ma swoje żelazne reguły, do nich zaś należy happy end. Stąd bierze się prostota i przewidywalność „Italian race”.