Zakończony kilka dni temu rok można śmiało nazwać przełomowym na rynku płatności zbliżeniowych. Dopiero w minionych 12 miesiącach technologię, testowaną w Polsce od 2007 roku, zaczęto wykorzystywać na większą skalę.
Karty z funkcją zbliżeniową wydaje już prawie 20 banków, ale większość z nich wystartowała niedawno. Dlatego w portfelach Polaków wciąż jest niewiele plastików, którymi da się zapłacić w ten sposób. Ich liczbę można szacować na około 2 mln. Będzie ich jednak szybko przybywać, bo do wyścigu pod koniec 2010 r. włączyły się dwa banki obsługujące najwięcej klientów, czyli PKO BP i Pekao SA.
Technologię zbliżeniową wymyślono po to, by bezgotówkowe płatności na niewielkie sumy można było realizować zdecydowanie szybciej niż dotychczas. Płatność tradycyjną kartą, wyposażoną w pasek magnetyczny i mikroprocesor (lub tylko pasek), zajmuje przynajmniej kilkanaście sekund. Kartę trzeba podać sprzedawcy albo samodzielnie umieścić w czytniku terminalu POS, wprowadzić kod PIN i poczekać na odpowiedź na zapytanie autoryzacyjne. W efekcie płatność taka zajmuje mniej więcej tyle samo czasu co przy użyciu gotówki. Jest to szczególnie uciążliwe w tych punktach handlowych, w których zawiera się wiele transakcji (zwykle na małe kwoty), a podstawowe znaczenie ma szybkość obsługi klientów.
[srodtytul]Bez sprawdzania do ograniczonej kwoty[/srodtytul]
Organizacje kartowe uznały, że przy drobnych sumach kwestie bezpieczeństwa można traktować mniej restrykcyjnie, dzięki czemu użytkownik zyska większą wygodę. Schemat płatności zbliżeniowej został więc mocno uproszczony.