Niemcy nie lubią, gdy krytykuje się ich kraj za dynamiczny eksport, twierdząc, że deprecjonuje się w ten sposób ich sukces gospodarczy. Być może należałoby spojrzeć na ten problem od innej strony: Co czują, tracąc setki miliardów euro ze swoich oszczędności?
Krytycy Niemiec, w tym amerykański Departament Skarbu, argumentują, że niemieckie uzależnienie od eksportu utrudnia innym krajom wyjście z recesji. Niemcy zwyczajowo odpowiadają, że to inni powinni dociągnąć do ich poziomu.
Szukając zysku
Jednak niektórzy decydenci i naukowcy próbują zwrócić uwagę na fakt, że ta strategia gospodarcza pociąga za sobą wysokie koszty dla samych Niemców. Wynika to z faktu, że lustrzanym odbiciem wysokiej nadwyżki kraju w obrotach bieżących – która łączy w sobie nadwyżkę handlową z innymi dochodami z zagranicy jest gigantyczny deficyt na rachunku kapitałowym. W związku z tym niemieccy ciułacze szukają po całym świecie wyższych zwrotów dla swoich pieniędzy.
– Wysoka nadwyżka eksportowa oznacza de facto, że mnóstwo pieniędzy inwestujesz za granicą – powiedział unijny komisarz ds. gospodarki Olli Rehn w niedzielnym wywiadzie dla niemieckiej gazety „Bild". – To może mieć sens. Jednak widzimy, że nie wszystkie niemieckie oszczędności są inwestowane sensownie, a zamiast tego są lokowane w toksycznych aktywach, na przykład w USA – dodał.
Wielkie straty
Inni ujmują rzecz mniej dyplomatycznie. – Niemieccy ciułacze traktują system finansowy jak kasyno i tracą na tym pieniądze – mówi Sony Kapoor, ekspert finansowy, który kieruje think-tankiem Re-Define.