Rządowa tarcza antyinflacyjna i zapisana w niej obniżka VAT na podstawowe artykuły żywnościowe z 5 do 0 proc. w zamierzeniu miała doprowadzić do zbicia ich cen, a tym samym ograniczenia inflacji. Propagandowo wygląda to nawet ładnie. W praktyce jednak znacznie gorzej.
Wiele sklepów w ogóle nie obniżyło cen sprzedawanych przez siebie towarów, korzyści z niższego VAT zatrzymując dla siebie. Część z nich nawet niespecjalnie się z tym kryje. Są i takie, które ceny wręcz podniosły. Oczywiście są i takie, które VAT uczciwie obniżyły, jednak dla klientów są to zwykle zyski groszowe, praktycznie ginące przy szalejącej drożyźnie.
W przypadku gastronomii jest jeszcze gorzej. Zerowy VAT powoduje, że nie mają prawa do jego odliczenia od tego podatku, który płacą w cenach towarów od swoich dostawców. Dostawcy cen nie obniżyli, ba, często podnieśli. W efekcie właściciele barów i restauracji też powinni podnieść ceny, ale nie bardzo mogą to zrobić, bo podwyżkę trudno będzie wytłumaczyć klientom. Ci liczą raczej na obniżki cen, no bo skoro VAT spadł, to w ślad za nim pójść powinny i ceny w menu.
A przecież tych klientów i tak gastronomia traci, bo w ich dochody bije wysoka inflacja, rosnące jak szalone ceny gazu, energii elektrycznej. W takiej sytuacji gospodarstwa domowe w pierwszej kolejności zwykle ograniczają wydatki na rozrywkę. Czyli także na wyjścia do restauracji czy barów.
Gastronomia i tak należy do branż najmocniej doświadczonych przez pandemię. Przez długi czas lokale były zamknięte albo działały w mocno ograniczonym zakresie. Wiele nie przetrwało, wśród nich takie z długą historią, tradycją, doskonałymi recenzjami. Spacery ulicami miast to dziś z tego powodu bardzo smutne doświadczenie. Niemal na każdym rogu można się natknąć na zamknięte drzwi czynnych jeszcze niedawno restauracji i barów z kartkami „wynajmę".