Na zamku w Wiśniczu jest komnata o fascynujących właściwościach. Stojąc w jednym jej rogu, można słyszeć szept dochodzący z przeciwległego kąta. Wykorzystywał to ponoć książę pan, podsłuchując spowiedź swej małżonki. Mniej więcej o to samo chodzi w salach koncertowych i gmachach operowych – by najcichsze piano instrumentu lub ludzkiego głosu doleciało do najdalszych czy najwyżej położonych miejsc na widowni. – To zadziwiające, że na tzw. jaskółce w nowojorskiej Metropolitan Opera – na samej górze, gdzie są tylko miejsca stojące – słyszy się doskonale. Ostatnio dostałem „dzikie” nagranie „Rycerskości wieśniaczej”, w której śpiewałem, zrobione właśnie stamtąd. Słychać rewelacyjnie! – mówi Wiesław Ochman, słynny polski tenor.
[srodtytul]Skomplikowane proporcje[/srodtytul]
Metropolitan Opera ma widownię na ok. 4 tys. miejsc. Nasz Teatr Wielki w Warszawie to „tylko” 1,8 tys. A mimo to... – W tej chwili niestety istnieją w Teatrze Wielkim takie miejsca, gdzie publiczność po prostu nie słyszy. To charakterystyczne dla wszystkich filharmonii i teatrów, gdzie pierwszy balkon jest bardzo nisko zawieszony, na miejscach usytuowanych pod nim słyszalność jest minimalna – zauważa Katarzyna Suska, solistka Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Za to w pierwszym rzędzie parteru tego gmachu słychać bardzo dobrze, ale... tylko orkiestrę.
To jak bardzo dyrygent „wystaje” z kanału orkiestrowego, ma w sali opery ogromne znaczenie. Głosy śpiewaków, by dotrzeć do słuchaczy, muszą przebić się przez kurtynę dźwiękową, jaką tworzy orkiestra. A wielka orkiestra symfoniczna to ponad setka instrumentów. Mało tego, scena to nie tylko przestrzeń, którą widzi publiczność, ale także niewidoczne dla niej przestrzenie po bokach sceny zwane kieszeniami. Czekają w nich dekoracje, które w odpowiednim momencie przedstawienia zastąpią te aktualnie zamontowane. Również od tego, z czego jest zrobiona scenografia, zależy akustyka – już nie sali, ale konkretnego spektaklu. Dziś na dekoracje często składają się metalowe rury, szkło, lasery. Dawniej było to z reguły drewno, które wspomagało śpiewaka.
Czego nie rozumieją scenografowie, na szczęście pojęli architekci. Budowane obecnie sale operowe i koncertowe w absolutnej większości są wykładane drewnem, jak nowa opera w Krakowie, oddana do użytku w grudniu zeszłego roku. I choć jej forma architektoniczna wzbudza kontrowersje, to już na inauguracji każdy, komu słoń nie nadepnął na ucho, był zachwycony akustyką nowego gmachu. – Krakowska opera należy do teatrów, w których głos wraca do śpiewaka. Śpiewa się tu bardzo dobrze – mówi Mariusz Kwiecień, baryton występujący na największych scenach, od Moskwy przez Paryż po Nowy Jork. To zasługa projektanta budynku dr. Romualda Loeglera. – Zastosowanie szkła jako elementu akustycznego jest naszym pomysłem – chwali się architekt, wskazując sufit nad widownią wykonany z olbrzymich płyt z wiśniowego szkła. Podobne szklane panele wiszą w nowej filharmonii w Łodzi, zaprojektowanej również przez dr. Loeglera. Niestety, akustyka łódzkiej sali jest fatalna.