Retrostyl właściwy czasom, gdy nazwisko założyciela najlepiej pracowało na renomę przedsiębiorstwa. Większość tamtych założycieli już nie żyje. Firmy przetrwały. Ich akcjonariusze piszą wnioski do sądów, walczą w urzędach.
Niektórym marzy się powrót do dawnego biznesu, choćby na razie nie było go gdzie prowadzić. Inni liczą tylko na dodatkowe pieniądze.
Na przykład Haberbusch i Schiele. Przed wojną – potęga. Trzeci producent piwa w Polsce. Połykał konkurentów jednego za drugim, dorobił się czterech fabryk w centrum Warszawy, własnej wytwórni sztucznego lodu, zapewniającej dostawy non stop. Modelowa success story, jak powiedziano by dzisiaj, nieodwołalnie przerwana przez wrzesień 1939 r. Po wojnie znacjonalizowany, oprócz piwa wytwarzał nawet coca-colę. Utworzona w latach 90. spółka pracownicza zdobyła na własność grunty i sprzedała je koncernowi Heineken, a ten – hiszpańskiemu deweloperowi. Na warszawskiej działce przy ulicy Krochmalnej (obok jest hotel Hilton), gdzie warzono kiedyś bawarskie, portera, pilzneńskie i kulmbachskie, niebawem może wyrosnąć apartamentowiec.
Albo Warszawskie Towarzystwo Fabryk Cukru, część imperium rodziny bankiera Leopolda Kronenberga. W dwudziestoleciu międzywojennym największy producent cukru w Polsce, właściciel sporych majątków ziemskich i sześciu cukrowni. Między nimi były Dobrzelin, należący do Krajowej Spółki Cukrowej, i Glinojeck – dziś należący do British Sugar spółki BSO Polska.
Te i kilkadziesiąt innych firm do niedawna można było znaleźć tylko w aktach działu B rejestru handlowego, gdzie do lat 90. ubiegłego stulecia odnotowywano dane spółek akcyjnych i spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Najbardziej pasowałaby do nich nazwa spółki pogrobowce. Tylko nieliczni członkowie ich zarządów i rad nadzorczych dotrwali do dziś. Czekały więc, aż zjawi się ktoś, kto pomoże im na nowo odzyskać tożsamość.