Gabinet Angeli Merkel, oskarżany dotąd o blokowanie prób ugaszenia kryzysu fiskalnego w strefie euro, zatwierdził we wtorek europejski mechanizm stabilizacyjny (EMS) przyjęty przez unijnych liderów w poniedziałek nad ranem. Akceptacja Berlina była kluczowa, bo jego udział w finansowaniu tego mechanizmu o łącznej wartości do 750 mld euro będzie największy wśród krajów UE (może sięgnąć 150 mld euro).
Teraz piłka jest po stronie niemieckiego parlamentu, który musi ratyfikować EMS. Składa się on z gwarancji kredytowych i pożyczek dla zagrożonych niewypłacalnością państw strefy euro od silniejszych krajów tego regionu, Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Z sondażu opublikowanego wczoraj na łamach tygodnika „Stern“ wynika wprawdzie, że 52 proc. Niemców popiera gwarancje kredytowe dla państw, nad którymi unosi się widmo bankructwa, ale sondaż przeprowadzono kilka dni przed ogłoszeniem mechanizmu stabilizacyjnego. A ten we wtorek znalazł się pod silnym ostrzałem niemieckich mediów. „Znów jesteśmy głupkami Europy“ – napisał tabloid „Bild“.
W szczególności krytykowano rozpoczęty w poniedziałek przez Europejski Bank Centralny program skup obligacji skarbowych uzupełniający unijne próby ugaszenia kryzysu fiskalnego. Niemieckie gazety zarzucają EBC, że zacierając granicę między polityką pieniężną a fiskalną, naraził na szwank swoją niezależność i może nieopatrznie rozpętać inflację.
Aby uśmierzyć te obawy, prezes banku Jean-Claude Trichet deklarował, że skupowane będą tylko te obligacje, których rentowność na fali rynkowej paniki skoczyła do nieuzasadnionego poziomu, a transakcje te będą finansowane pieniędzmi ze sprzedaży innych aktywów z bilansu EBC(a nie z dodruku). W zapewnienia te wątpi jednak nawet część członków rady zarządzającej banku, w tym Axel Weber, szef Bundesbanku. – To, co się dzieje, jest przeciwieństwem tego, co Niemcy uważali za stabilną politykę pieniężną i niezależny Europejski Bank Centralny – powiedział „Bildowi“ doradca ekonomiczny niemieckiego rządu Christoph Schmidt.