Cannes – miejsca magiczne

Miasto na Lazurowym Wybrzeżu, w regionie Alp-Maritime. Byłoby tylko jednym z wielu śródziemnomorskich kurortów, gdyby nie odbywający się tu festiwal filmowy – najważniejszy i najokazalszy na świecie

Aktualizacja: 24.05.2010 00:52 Publikacja: 21.05.2010 05:43

Festiwalowy Pałac nazywany bunkrem

Festiwalowy Pałac nazywany bunkrem

Foto: BULLS

Tu naprawdę celebruje się kino: z każdej projekcji czyni wydarzenie, a gwiazdy zamienia we współczesne bóstwa. Nigdzie indziej nie widziałam fanów wystających pod hotelami po autograf ulubionego aktora ani gapiów, którzy od rana rozkładają na ulicy krzesełka, by zająć dogodne miejsce obserwacji na wieczorny pokaz. I tylko w Cannes zdarzają się cuda: tu z błękitnego nieba spadały na Pałac Festiwalowy płatki śniegu, na morskiej tafli lądowały statki kosmiczne, a na plaży wyrastał Wersal.

Nic dziwnego, że przez dwa majowe tygodnie miasto liczące niespełna 70 tys. mieszkańców pęka w szwach. Do Cannes przyjeżdża co roku około 35 tys. ludzi kina i ponad 4 tys. dziennikarzy. I drugie tyle turystów, pragnących się otrzeć o blichtr filmowego świata.

– Przed laty festiwal był kameralny, w kawiarni można było usiąść przy stoliku obok Claudii Cardinale albo na ulicy zaczepić Jeana Gabina i Simone Signoret – mówi mi mieszkanka Cannes. – Dzisiaj wszyscy chronią się za murami hoteli, a jak nawet gdzieś się pojawią, to w otoczeniu ochroniarzy. Ja już na Croisette nie chodzę.

Festiwalowy zgiełk panuje głównie wokół bulwaru Croisette – dwukilometrowej nadmorskiej promenady łączącej stary port z nowym i wpisanej na listę francuskich zabytków i dziedzictwa narodowego. To najbardziej demokratyczny deptak świata. W tłumie mieszają się turyści w krótkich spodenkach, dzieciaki szalejące na rolkach, artyści zarabiający udawaniem Chaplina, dziennikarze w dżinsach i T-shirtach oraz eleganckie damy w długich sukniach kroczące w towarzystwie wyfraczonych „pingwinów”. Wszyscy spotykają się przy Festiwalowym Pałacu.

[srodtytul]Pałac, to brzmi dumnie[/srodtytul]

W rzeczywistości siedziba festiwalu bardziej przypomina bunkier i tak właśnie jest przez wszystkich nazywana. Gdy pod koniec lat 30. Francuzi postanowili stworzyć konkurencję dla weneckiego święta kina, mer Cannes obiecał filmowcom specjalną siedzibę.

W 1946 roku pałac był już gotowy, jednak budowano go pospiesznie i w przeddzień otwarcia imprezy wiatr zerwał prowizorycznie założony dach. W efekcie, pierwszych gości budowla przyjęła w 1949 roku, a w miarę upływu lat się okazało, że festiwal dusi się w jej murach.

Dzisiejszy „bunkier” powstał w okolicach starego portu w latach 80. Zaprojektowany przez duet architektów Bennett & Druet miał 10 tys. metrów kwadratowych. W 1999 roku powiększono go o kolejne 18 tys. metrów. Rocznie przewija się przez to miejsce blisko pół miliona uczestników 52 imprez. Ale majowa fiesta jest najważniejsza. Masywne, szare gmaszysko nie ma francuskiej lekkości, jednak ze swoimi pięcioma poziomami spełnia wymogi festiwalu.

Znajdują się tu dwa wielkie kina – premierowa Grande Salle Lumiere i Salle Debussy, niezliczona liczba mniejszych salek, pomieszczenia bankietowe, barki, centra prasowe i telewizyjne. W podziemiach jest jeszcze miejsce na targi. Ale sławę „bunkier” zawdzięcza schodom.

Przed każdym festiwalem organizatorzy zamawiają 10 tysięcy metrów czerwonego materiału. I właśnie o postawieniu stopy na tej czerwieni marzą filmowcy i aktorzy. Są tacy, jak Liv Tyler, którzy przyjeżdżali tu bez grosza i spali na plaży, śniąc o przyszłej sławie.

Nielicznym te sny się spełniły i po latach wstępują do pałacu wśród pisków fanów, przy muzyce, w blasku fleszy.

Stojący wzdłuż schodów ludzie z aparatami to elita fotoreporterów. Mają akredytacje, ściśle wyznaczone miejsca, czarne garnitury i obowiązkowe muszki, bez których przed galowymi pokazami nie ma co się zbliżać do pałacu.

Czasem trafia im się gratka. Przed pokazem „Bękartów wojny” Quentin Tarantino tańczył na schodach z Melanie Laurent, dzikie wygibasy wyczyniał też ekstrawagancki Fin Aki Kaurismaki przed „Człowiekiem bez przeszłości”. Milla Jovovich, promując „Piąty element” Bessona, paradowała w futurystycznym stroju, który niczego nie zasłaniał, a Bjork na prapremierę „Tańcząc w ciemnościach” von Triera przebrała się za łabędzia.

„Dywan” to zresztą pokaz mody. I biznes. Kreatorzy przyjeżdżają do Cannes prezentować swoje stroje. W apartamentach w hotelach Carlton czy Gray d’Albion urządzają studia. Oczywiście nie każda gwiazdka może być ubierana przez Diora czy Valentino. Ale o sławy kreatorzy walczą. Jest tajemnicą poliszynela, że w ubiegłym roku dwie członkinie jury zainkasowały po 90 tys. euro za włożenie na galę sukien Armaniego.

Lansują się też w Cannes firmy jubilerskie. Partnerem festiwalu od lat jest Chopard. W tym roku promuje serię „Animal World”. Aktorki chodzą po czerwonym dywanie z kolczykami w kształcie bocianów albo koników morskich, ich dłonie zdobią pierścionki z misiami koala, a po przegubach pływają ławice rybek wartych dziesiątki i setki tysięcy euro. Nic dziwnego, że najsłynniejszym festiwalowiczkom na schodach towarzyszy po dwóch ochroniarzy – jeden pilnuje bezpieczeństwa gwiazdy, drugi wypożyczonej biżuterii.

Nie wszystkim to zresztą wystarcza. Przed kilkoma laty Catherine Zeta-Jones zażądała sześciu bodyguardów. Przestraszyła ją wiadomość, że podczas canneńskich targów telewizyjnych porwano amerykańskiego dziennikarza.

[srodtytul]Hotele jak twierdze[/srodtytul]

Specjalne miejsce na festiwalowej mapie zajmują hotele. Jest ich zatrzęsienie, ale trzy – cztery miesiące przed imprezą trudno znaleźć pokój w odległości dziesięciu minut drogi piechotą od pałacu.

O cenach lepiej nie wspominać. Są o 100 proc. wyższe niż w czasie sierpniowych urlopów. Doba w skromnym, dwugwiazdkowym hotelu kosztuje minimum 150 euro, a przeważają oferty powyżej 250 euro.

Elita zatrzymuje się w eleganckich hotelach przy Croisette, od plaży oddzielonych tylko ulicą. Majestic, Carlton, Martinez, a ostatnio też superelegancki Palais Stephanie goszczą zwykle ludzi kina. Wynajmują w nich również pomieszczenia wielkie amerykańskie firmy – UIP, Warner czy Fox i agencje promocyjne jak DDA. Za ile? Na stronach internetowych można znaleźć ceny od 350 do 1500 euro za noc. Ale w czasie festiwalu te sumy, jak wszędzie, podwajają się.

Do hoteli ochroniarze wpuszczają poza gośćmi tylko osoby z akredytacjami.

– Niektórzy aktorzy starszej generacji zachowują się bardzo przyjaźnie – mówi mi portier spod Majestica. – Alain Delon potrafił zatrzymać samochód, by pogadać z ludźmi. Młodzi nawet nie uchylają okna. Albo proszą, by limuzyny zabierały ich spod tylnych drzwi. Jeżdżą też na skuterach: w kaskach i okularach nikt ich nie rozpoznaje.

Największe gwiazdy uciekają z Croisette do du Cap położonego kilkanaście kilometrów od Cannes, na wzgórzach nad Antibes. Hotel ten (od 5 tys. euro za noc), otoczony rozległymi ogrodami, jest niemal twierdzą. Bardzo luksusową – z kortami, basenami, zejściami na prywatną plażę, centrum rekreacji i restauracjami. To tu zatrzymywali się Bruce Willis, Demi Moore, Leonardo DiCaprio, Martin Scorsese, Roman Polański, Sharon Stone. Na powitanie tej ostatniej obsługa hotelowa całą sypialnię obsypała kiedyś płatkami róż. W tym roku mieszka w du Cap m.in. ekipa „Wall Street” z Oliverem Stonem i Michaelem Douglasem na czele. Ten ostatni wyznał mi w rozmowie: – Dawniej było inaczej. Nie mogę nawet publicznie powiedzieć, co tu się działo, kiedy byliśmy w Cannes z „Nagim instynktem”... Dziś każdy się kontroluje. Wszyscy boją się zoomów paparazzich, a nawet aparatów w komórkach. Nie chcą, żeby ich zdjęcia za chwilę znalazły się w Internecie.

Mimo to Cannes się bawi. Dziennikarzy i turystów wabią setki knajpek mieszczących się wzdłuż Croisette i przylegających do niego ulic. Filmowców można spotkać w bardziej wykwintnych restauracjach hotelowych – także tych na plaży, gdzie odbywają się często przyjęcia wydawane przez producentów. Gwiazdy odwiedzają przede wszystkim Baoli. To tutaj odbywały się wielkie bankiety na 1500 osób po premierach „Gangów Nowego Jorku” czy „Kill Billa”. Tu zjawiali się Bruce Willis, Brad Pitt, Sharon Stone, Paris Hilton. Tu Natalie Portman tańczyła na stoliku, Robin Williams uciekał bodyguardom, Courtney Love z niewielką grupką przyjaciół wypijała wina za kilka tysięcy euro, a Bono w deszczowy wieczór dał niespodziewanie koncert dla niczego nie spodziewających się gości.

Cannes jest miejscem magicznym. Można tu znaleźć blichtr, gwiazdy, powiew wielkiego świata. Ale przede wszystkim wspaniałe kino. Ponad tysiąc filmów z wszystkich kontynentów. Bo tak naprawdę przez dwa majowe tygodnie na Lazurowym Wybrzeżu najważniejsza jest sztuka. Reszta to tylko oprawa. Choć trzeba przyznać, że piękna.

Tu naprawdę celebruje się kino: z każdej projekcji czyni wydarzenie, a gwiazdy zamienia we współczesne bóstwa. Nigdzie indziej nie widziałam fanów wystających pod hotelami po autograf ulubionego aktora ani gapiów, którzy od rana rozkładają na ulicy krzesełka, by zająć dogodne miejsce obserwacji na wieczorny pokaz. I tylko w Cannes zdarzają się cuda: tu z błękitnego nieba spadały na Pałac Festiwalowy płatki śniegu, na morskiej tafli lądowały statki kosmiczne, a na plaży wyrastał Wersal.

Pozostało 94% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy