Nie minęło pół roku od jego wejścia w życie i okazało się, że ta quasi-konstytucja, tak skrupulatnie zredagowana, tak mozolnie przepychana przez narodowe parlamenty i dwa razy poddawana pod referendum w Irlandii, jest jednak niedoskonała.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2010/05/25/lizbona-przegrala-z-hellada/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Na tyle niedoskonała, że trzeba ją szybko zmienić, bo nie nadąża za zmieniającą się rzeczywistością. Traktat lizboński przegrał z pierwszym poważnym kryzysem finansowym, jaki dotknął strefy euro. A tak naprawdę przegrał z helleńską, radykalną wersją państwa dobrobytu. Sytuacja musi być dramatyczna, skoro pomoc dla Grecji uchwalono na bazie art. 122 tegoż dokumentu, mówiącego o "katastrofach naturalnych". Możemy oczywiście uznać, że dla ateńczyków 14 pensji w roku i niepłacenie podatków to "stan naturalny", ale chyba nie o to chodziło autorom traktatu.

Niemcy domagają się teraz wprowadzenia dotkliwych kar dla państw, które będą nadmiernie się zadłużać. Chcą również, by pozostali członkowie UE przyjęli niemiecki model ograniczania deficytu budżetowego rok do roku. Kraje eurolandu stają dziś zatem przed diabelską alternatywą: albo udowodnią, że są w stanie uleczyć się same, przeprowadzając ostre cięcia, albo będą musiały pogodzić się z faktem, że stracą kontrolę nad własną polityką budżetową. Bolesne reformy są jednak kosztowne i ryzykowne: gdy socjalistyczny premier Hiszpanii Jose Luis Zapatero ogłosił swój program naprawczy, opozycyjna Partia Ludowa natychmiast zwiększyła przewagę w sondażach o ponad 7 proc. Przed podobnym problemem stoi prawicowy rząd Włoch, a nawet świeżo zmontowana koalicja konserwatystów i liberałów w Wielkiej Brytanii.

Jeśli jednak reformy się powiodą (a efekty zobaczymy dopiero za kilka lat), Hiszpanie, Włosi i Brytyjczycy będą mieli zdrowszą gospodarkę, na czym skorzysta cała Europa. A i "Lizbona bis" nie będzie już potrzebna. Kolejnego traktatu Europejczycy mogliby nie strawić.